Julia. Po naszemu pewnie wariatka, dla innych broń. Bo kim innym może być dziewczyna, która zabija dotykiem. Została wysłana do zakładu psychiatrycznego przez swoich rodziców po pewnym nieszczęśliwym wypadku. Zawsze była sam, nie miała przyjaciół. Nawet w "celi" znajdowała się sama. Do czasu. Dokładnie 264 dni od czasu zamknięcia zostaje przydzielony do niej "współlokator". Chłopaka.Julia od razu poznaje w nim jedyną osobę, która broniła ją w czasach szkolnych. Tylko, że to nie są szkolne mury, a przyczyny ponownego spotkania nie są przypadkowe, ale z góry zaplanowane. Przez Komitet Odnowy. Ale zawsze są wyjątki, nie? I jak to bywa musi pojawić się rycerz na białym koniu.
„Śmiech jest oznaką życia.- Wzruszam ramionami, starając się, żeby to brzmiało obojętnie.- Do tej pory tak naprawdę nie żyłam.”
Trudno mi znaleźć słowa, bardzo trudno. Bo co mogę powiedzieć? Jest kilka słów, które cisną mi się do ust. Tak różnych. "Cudo, porażka, zadziwiające, denerwujące..." Więc teraz pora, by złożyć to wszystko w spójną całość. Zacznijmy od fabuły. Na pierwszy rzut oka wydaje się banalna i przewidywalna. Niestety, na drugi też. I na trzeci, czwarty... Wydaje mi się jakbym już to gdzieś widziała, jakbym oglądała ten sam film z innymi aktorami i osadzony w innymi miejscu i czasie. Nie zmienia to faktu, że Dotyk Julii to na swój sposób bardzo miłe czytadło. Oczarowało mnie, ale staram się byś w miarę obiektywna.
Okładka anglojęzycznej wersji książki.
Postacie są dość schematyczne. Biedna, niekochana dziewczyna z nadzwyczajnymi zdolnościami, urodziwy młodzieniec chcący jej pomóc i tyran chcący ją wykorzystać. Jednak charaktery tych bohaterów maja coś, co mnie przyciąga. Jestem dziewczyną, która zdecydowanie woli komedie i thrillery, ale dobrą komedią romantyczną też nie wzgardzi. Dlatego jeśli książka łączy w sobie jedno i drugie jest idealna. Postacie też muszą być... mieć to coś. Pod tym względem spodobała mi się Julia. Mimo, że spędziła mnóstwo czasu samotnie, w zamknięciu nie stała się jakąś pierwszą, lepszą użalającą się nad sobą dziewczynką. Ma cięty jeżyk i potrafi się bronić trafnymi uwagami. Drugą postacią, która do mnie przemówiła to Warner. Uwielbiam czarne charaktery.
Patrząc od strony graficzno-technicznej mogę powiedzieć, że te ciągłe przekreślenia - których szczególnie na początku jest multum - doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Sposób pisania autorki jest specyficzny. Nie przepadam za narracją w czasie teraźniejszym, powtarzające się wyrazy lekko mnie dezorientują i denerwują. Przynajmniej jeżyk był zrozumiały. I okładka. Ta cudna okładka. Uwiodła mnie i namówiła bym kupiła powieść pani Tahereh Mafi. Teraz najważniejsze. Czy warto było dać się uwieść?
Suma sumarum cieszę się z zakupu. Była to miła odskocznia od nieciekawych lektur szkolnych i wierszy. Polecam ją osobą lubiącym niecodzienny styl i niekonwencjonalny sposób pisania. Bardzo przyjemnie czyta się coś w tym stylu. Na dodatek nieubłaganie szybko. Z tego co możemy wyczytać z ostatniej strony wnioskuje, że niewykluczony jest drugi tom.
Moja ocena: 8/10