Pierwszą część przeczytałam szybko, ale drugą jeszcze szybciej. Fantastykę czytam już od dawna i coraz trudniej trafić mi na powieść, od której nie mogłabym się oderwać. Taką, którą mam w głowie nawet wtedy, gdy skończę już ją czytać. W końcu natrafiłam na Siostrę Gwiazd i wiedziałam, że to coś, czego szukałam od dawna. Pierwsza część była cudowna, ale druga jeszcze lepsza.
Marah Woolf zakończyła Siostrę Gwiazd w chwili, gdy świat zaatakowały demony. Od razu musiałam sięgnąć po drugą część, aby wiedzieć, co tam się wydarzyło i jak się skończyło. Przyznam, że byłam w szoku. To, co się tam rozegrało, było dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Natomiast to, co działo się dalej, wcale nie sprawiło, że wyraz zdziwienia znikał z mojej twarzy. Autorka najwyraźniej uznała, że należy poprzestawiać wszystko, w co wierzyliśmy do tej pory. Nagle przyjaciel stał się wrogiem, a wróg… Nie no, wróg nadal wrogiem pozostał (chociaż on jest stały w uczuciach). Nasi bohaterowie dowiadują się prawdy o swojej przeszłości i jest ona zupełnie inna niż moglibyśmy przypuszczać. To, co wydawało się oczywiste, wcale oczywiste nie jest. Marah Woolf sprawiła w Siostrze Księżyca, że zaczynamy wątpić we wszystko, nawet wielką miłość.
Trochę brakuje mi słów, aby wyrazić to, co czuję. Jestem absolutnie oczarowana tą historią. Zazwyczaj pomiędzy jedną częścią serii a kolejną robię sobie przerwę i sięgam po inną lekturę. Tym razem o przerwie nie ma mowy. Kończę jedną i od razu zabieram się za następną. Autorka porwała mnie do świata czarownic i demonów, i nie chce z niego wypuścić. Nawet teraz, pisząc tę recenzję, myślę głównie o tym, że na półce leży trzecia część i chcę ją jak najszybciej zacząć czytać. Dawno nie miałam tak z żadną książką, ale uwielbiam ten stan.
Bohaterowie Siostry Księżyca są mi bardzo bliscy. Najbardziej podobał mi się wątek Ezry, który wprawdzie nie zmienił się od tego, jaki był w poprzednim tomie, a mimo to zmieniło się postrzeganie tej postaci. Vianne nadal jest w nim zabójczo zakochana i tłumaczy go na każdym kroku, ale jednocześnie autorka daje nam, czytelnikom, symptomy, że w jego zachowaniu jest coś mocno nie w porządku. I za to należą się kolejna brawa dla autorki! Mimo że w powieści prowadzi narrację pierwszoosobową, nie narzuca nam zdania głównej bohaterki. Inne postaci dają nam pewne znaki, niektóre rzeczy mówią dość otwarcie i wprawdzie Vianne nie przyjmuje ich do wiadomości i zachowuje się typowo jak zakochana osoba, my jednak możemy wyrabiać sobie swoje zdanie na różne tematy. Również w temacie miłości Ezry.
Autorka wywołała w naszej głowie mętlik. Przyznam, że część rzeczy udało mi się przewidzieć i nawet chciałam się z tego powodu chełpić, ale biorąc pod uwagę, jak wiele razy zastanawiałam się o co tutaj właściwie chodzi, stwierdzam, że nie ma czym. Powieść była zaskakująca i jednocześnie schematyczna (o ile da się to w ogóle połączyć), także jeżeli czytając będziecie mieli wrażenie, że i tak wiecie, co się zaraz wydarzy, to może być tylko takie wrażenie… Ale nie musi, bo możecie faktycznie to wiedzieć.
Zakończenie drugiej części nie jest tak dramatyczne, jak w poprzednim tomie, ale nie jest również szczęśliwe. Wydarzyło się sporo. Na ostatnich stronach wiele rzeczy mogło wywrócić nasz książkowy światopogląd do góry nogami. I z jednej strony to właśnie tak musiało się potoczyć, a z drugiej mam poczucie pewnej niesprawiedliwości. Sama nie wiem, jak mam odbierać to, co zaserwowała nam Marah Woolf. Nie chcę jednak siedzieć i się nad tym zastanawiać. Zamierzam wziąć się za czytanie kolejnej części i ewentualnie dopiero po jej zakończeniu poprzeklinać pomysły autorki.
Siostra Księżyca to nie jest ambitna powieść. Jest napisana prostym językiem, a sama historia nie ma w sobie nic odkrywczego. Tak, potrafi zaskoczyć, ale w gruncie rzeczy Marah Woolf posługuje się tutaj schematami, które doskonale znamy z wielu innych powieści. Książka jest jednak tak dobrze napisana, że i tak jest to absolutny top.