Lektura pretendująca do miana kryminału, ale najbliżej jej do przeciętnej powieści obyczajowej. Po przeczytaniu pierwszej części zastanawiałam się, kiedy nastąpi chwila prowadzenia śledztwa, jakichkolwiek rozmów między policjantami. Niestety, wątki dotyczące życia prywatnego pani komisarz przejmują w tej historii władanie nad cała resztą. A rozterki Anny, którymi przepełniona ponad miarę treść, wychodzą na prowadzenie i skutecznie zabijają napięcie związane z kryminalnym akcentem. Giną kolejne osoby, a nie ma prowadzonej akcji policyjnej. Dowiadujemy się o wszystkim ze szczątkowych rozmów między Anną, a jej kolegą Ingvarem Frisk'iem. Zresztą dialogi, tak samo jak śledztwo nie jest mocną stroną tej powieści. Jedynie ze względu na interesujący, opisowy styl Knedler, który pasuje do snucia wewnętrznych rozważań chętnie zapoznam się z inną książka Autorki i być może zmienię zdanie, co do jej umiejętności budowania adekwatnej atmosfery oraz logicznego i zwięzłego przedstawienia zdarzeń.
Wracając do "Nic oprócz strachu" nie znajdziemy w książce typowych elementów dla skandynawskich kryminałów: raz - prowadzonego uczciwie śledztwa, dwa - warstwy obyczajowej, przybliżającej miejsce akcji, charakterystykę społeczną, mentalność ludzi zamieszkującej dany region itp. Dlaczego akurat do tego odnoszę się w pierwszej kolejności? Sam wydawca wskazał mi ten kierunek, pisząc w opisie, iż będziemy mieć do czynienia z książką na miarę Camilli Lackberg. O ile sama Camilla nie jest dla mnie szczególną postacią wśród szwedzkich pisarzy, to na tyle ile jej styl i sposób prowadzenia narracji jest mi znany, mogę z cała pewnością zaprzeczyć, aby cokolwiek dało się tu porównywać.
To co najbardziej irytuje czytelnika nastawionego na kryminalną przygodę w wydaniu kogoś do tej pory mu nieznanego jest kulejąca metodyka śledztwa. A dochodzenie do wniosków w wykonaniu komisarz Anny lezy na granicy osiągalnego. Szczęśliwie dla wszystkich przyjeżdża za nią z Polski do Ystad Leon Woliński, ma też do dyspozycji swoją roztropną gosposię, którzy wyręczają szwedzką policję i podsuwają motywy do rozwikłania - grubymi nićmi szytej - "makabry".
Leon, kolega z dzieciństwa nieco popycha akcję do przodu, sugeruje, naprowadza na tropy, wynajduje elementy łączące losy bohaterów przedstawionej układanki. Robi dużo więcej niż kolega po fachu. Może to tak bywa, gdy robi się kochanka ze współprowadzącego śledztwo? Jednocześnie, przedstawienie Ingvara jako obiektu pożądania pani komisarz, ani nie wprowadza ekscytującego detalu do powieści, ani znacząco nie buduje wątku osobistego. Anna, bez względu na stronę, z jakiej zostaje przedstawiona - czy to zawodową, czy prywatną - jest postacią niekompetentną, niezdecydowaną, a przede wszystkim mija się z logiką. Jej działania bliższe są nieskoordynowanej życiowo dwudziestolatce, która co rusz zamierza się na kogoś z kijem albo innym narzędziem, do tego nie może sobie wybaczyć, że ponownie coś przeoczyła, czuje się nieudolną w swojej profesji, czego nie szczędzi podkreślać. Jeśli tak się ma sprawa ze śledczymi, to nie można się dziwić, iż przestępczość ma się dobrze i rośnie wprost proporcjonalnie do naiwności policjantów. Anna Lindholm po prostu nie posiada policyjnego instynktu. Zachowuje się, jak pierwszy lepszy dyletant, któremu można wcisnąć każdą gadkę. Nie potrafi wyciągać wniosków, budować obrazu zdarzeń, za to produkuje dziesiątki pytań na minutę. Być może jest na tyle rozkojarzona, że nawet nie zauważyła, iż to ona wraz z nadkomisarzem Frisk'iem prowadzi kulejące śledztwo.
W "Nic oprócz.." nie doświadczymy sensownej rozmowy dającej obraz prowadzonego dochodzenia. Nic nie wiemy na temat zbierania dowodów, ani przesłuchiwania świadków, trudno dopatrzeć się jakichkolwiek procedur śledczych. To nie śledztwo, a szamotanina głównej bohaterki, która jeździ ze Szwecji do Polski, wraca do Ystad, stamtąd leci do Wenecji, ponownie na Hel i tak aż po ostatnią stronę powieści. A wszystko to, co powinno wywrzeć emocje i stanowić o kryminalnej zagadce jest niejakie. Dla przykładu weźmy morderstwo na ślubie siostry pani komisarz. W ogóle nie robi na czytelniku wrażenia, bo na dobrą sprawę wszystko umyka, gdyż dzieje się gdzieś zakulisowo. Nagle trzy osoby pochorowały się, odnotowano również zgon, jest jakaś szarpanina słowna i oczywiście niesłabnący potok domysłów Anny, z którego nic nigdy nie wynika. A taka akcja w lesie? Po prostu groteska. Ale przy tej okazji zaczęłam serio zastanawiać się, czy aby "Nic oprócz strachu" w założeniu nie miało być komedią kryminalną. Wtedy wiadomo, że pewne uchybienia są realizowane celowo, bo mają za zadanie budować podstawę komediową.
Bynajmniej nie odczuwa się strachu, wewnętrznej walki bohaterów. Nie rzuca się przekonywujących podejrzeń, z których czytelnik budowałby własne zaplecze negatywnych postaci. A tak na dobrą sprawę nie umiem określić, kto tu był dobry, kto zły. Oczywiście dostaję ostateczne rozwiązanie Autorki i mogę sobie bohaterów uszeregować: ten na prawo, tamten na lewo. Ale wszystko dzieje się bez emocji, bez zaangażowania. Zaserwowano obrzydliwie mdły obraz zbudowany w oparciu o chodliwe ostatnimi laty szwedzkie kryminały. Jednak - jak na moje oko - jedyne, co ma związek ze szwedzkością u Magdaleny Knedler , to częste odnoszenie się do pisarstwa Henninga Mankella, częściowo osadzenie akcji w Ystad, podróżowanie do Malmo i tyle. A prawdę mówiąc, nie ma nic na potwierdzenie, iż akcja rzeczywiście się tam dzieje, ponieważ autorka nie zadbała o tło społeczne miejsca, nie przywołuje szwedzkiej obyczajowość. Czytając o zmaganiach komisarza Kurta Wallandera - do którego sama Knedler tak chętnie nawiązuje w swojej książce - mam podane wszystko, co stanowi ważne podłoże dla śledztwa. I tak, gdy sprawa dotyczy morderstwa, gdzie w okolicy jest obozowisko dla emigrantów dostajemy szersze spojrzenie na problem pojawienia się obcych, jak widzi to społeczeństwo danego miasteczka, do jakich konfliktów tam dochodziło wcześniej, konkretnie kto i za co jest obarczany. To wszystko, co stanowi o nastrojach społecznych w skali mikro, jak i szerzej odnosząc się do struktury całego państwa. To już nie są detale, ale podbudowa fabuły, z niej wynikać będą motywy, jak i niechęć części bohaterów do innych, pojawią się wątpliwości prowadzących dochodzenie, będą też elementy mylące odbiorcę. Wszystko będzie mieć ręce i nogi, czyli tworzyć logicznie spójną fabułę, a na dodatek będzie prezentować od początku miarowo postępującą akcję, która wkrótce jeszcze przyspieszy. Za to w "Nic oprócz strachu" możemy być pewni jednego, że nic nie przyspieszy. Chyba, że w kolejnej części, ale tego nie ośmielę się sprawdzać. Na pewno jeszcze o jakąś opowieść Magdaleny Knedler zahaczę, byleby nie nosiła znamion kryminału, bo nie podołam.
Tak naprawdę liczyłam na przyjemne wieczory, kiedy to będę mogła zatopić się w czymś na miarę skandynawskiego wyrobu. Ba, marzyło mi się po przeczytaniu napisać szczerą pochwałę, że oto polska Autorka potrafi wnieść coś nowego, częściowo klimatem przypominającym charakterystyczną atmosfery rodem z Ystad. Niestety, tej książce brakuje wiele, począwszy od braku wiarygodność postaci, po brak dynamiki wydarzeń. Po przeczytaniu uważam, że cała sprawa kryminalna nie ma racjonalnych przesłanek. Niby pojawiają się kolejne ofiary, a nie dostrzega się zwrotów akcji, całość wlecze się niemiłosiernie. Z kolei nawiązywanie do klasyki literatury w postaci Dumasa, czy Wilda zamiast ubarwić fabułę i nadać jej smaczku wypada po prostu sztucznie.