Sięgając po „Nic oprócz strachu”, zaczęłam się zastanawiać, czym jeszcze Magdalena Knedler może nas zaskoczyć. Moja przygoda z jej prozą rozpoczęła się od „Dziewczyny z daleka”, powieści obyczajowo-historycznej, potem były „Klamki i dzwonki” i w końcu „Córka jubilera”, czyli pierwszy tom Oceanu odrzuconych. Każda powieść zupełnie inna i każda robiąca na mnie inne wrażenie – od dość burzliwej relacji prowadzącej ostatecznie do dużej sympatii względem pierwszej powieści, przez spore rozczarowanie drugą, aż do zachwytu obrazem Wiednia z początku XX wieku. Teraz przyszła pora na kryminał dziejący się pomiędzy Szwecją a Półwyspem Helskim.
„Nic oprócz strachu” Magdaleny Knedler rozpoczyna się z wysokiego C. Anna Lindholm, policjantka polskiego pochodzenia, oraz jej mąż Vidar ulegają wypadkowi, który zmienia całe ich życie, wystawiając na próbę trwałość ich małżeństwa. Vidar, szwedzki producent mebli, przestaje chodzić i na długi czas traci chęć do życia. Anna tymczasem dostaje list, który wskazuje, że za ich wypadkiem stał Narcyz – seryjny morderca, którego sprawę prowadziła właśnie Anna. Niczego jednak nie udaje się wyjaśnić, ponieważ Narcyz zostaje otruty, a ktoś zdaje się zaczynać pleść wokół Anny i jej bliskich atmosferę strachu, niepokoju, posiłkując się cytatami z Oscara Wilde’a…
Wątek kryminalny autorka konstruuje w ciekawy sposób. Bo z jednej strony można powiedzieć, że naprawdę dużo tutaj się dzieje. Są momenty, kiedy jedno wydarzenie goni kolejne. Ale z drugiej strony ma się jednocześnie wrażenie, że cała sprawa niewiele posuwa się do przodu. W pewnym stopniu na pewno przyczyniają się do tego bohaterowie i ich charakter (o tym trochę później), ale też to, że „Nic oprócz strachu” to nie tylko kryminał. Autorka równie mocno skupia się na wątku obyczajowym, co na romantycznym. Anna od zawsze ma trudne relacje z matką i siostrą, z dużo większym naciskiem na tę pierwszą. Na tyle, by w końcu wyjechała do Szwecji za ojcem, a z matką zerwała kontakt na całe lata. Ponadto od jakiegoś czasu kobieta nie do końca umie odnaleźć się we własnych uczuciach wobec męża i kochającego ją od dawna przyjaciela, Ingvara. A w końcu do tego grona dołącza również trzeci mężczyzna…
Na wątek kryminalny duży wpływ ma również czystko techniczna konstrukcja książki. Intryga została dokładnie zaplanowana i choć jest porządnie zaplątana, nie wywołuje wrażenia, że coś zostało przekombinowane. Wiele jej drobnych fragmentów i powiązań może zaskakiwać. Ale wstępy do każdej części powieści pisane z perspektywy zabijającego oraz częste i mocne podkreślanie cech jednego z bohaterów powoduje, że… nietrudno jest obsadzić w roli mordercy tę właściwą osobę. W połowie książki nie miałam już żadnych wątpliwości. To z całą pewnością minus, bo nie da się ukryć, że czytając kryminał, chcielibyśmy do końca czuć napięcie i nie móc się doczekać rozwiązania całej zagadki. „Nic oprócz strachu” nie jest pełne napięcia na każdej stronie, ale za to jest wypełnione sporą dawką mroku i niepokoju i bywa ciężkawe. Dla mnie tego było akurat troszkę za dużo, ale to już tylko kwestia tego, co w tym akurat momencie chciałam spotkać w książce.
Wątki romantyczne w kryminałach wypadają różnie. Albo zostają zepchnięte na margines, albo jest ich za dużo… A w tym przypadku muszę powiedzieć, że chyba właśnie ten wątek wzbudzał moją największą ciekawość. Nie bez znaczenia było też tutaj rozłożenie mojej sympatii na bohaterów. Postacie kreowane są w znacznej mierze barwnie i nie sposób znaleźć takich samych. Określają ich ich zachowania, poszczególne cechy, pasje, ale też język, jakim się posługują. Anna, główna bohaterka nie została moją ulubienicą. Nie zawsze mogłam ją zrozumieć, bywały momenty, kiedy mnie irytowała i bardzo chętnie w niektórych kwestiach bym ją popędzała. Tak jak na przykład wtedy, gdy uczestnicząc w śledztwie, zwraca uwagę na ważny wątek, zaczyna zastanawiać się, dlaczego Ingvar o tym nie wspomina i jest gotowa czekać w nieskończoności, aż w końcu on to zrobi. Zamiast sama rozpocząć rozmowę, rozważa w kółko swoje emocje, wyrzuty sumienia i sens dalszej pracy w policji. Natomiast wspomniany Ingvar i Vidar to moi ulubieńcy. Każdy z nich jest trochę inny. Vidar to poukładany mężczyzna z pasją, kochający swoją pracę przy meblach i generalnie sztukę, choć nie jest bez wad. Ingvar zaś jest niesamowicie uroczy i bardzo podobała mi się jego relacja z Anną. Bardzo. Niby zakazana, ale jednocześnie dojrzała, pełna zrozumienia… Z kolei Lajon, mężczyzna numer trzy, zdobył najmniej mojej sympatii. Artysta fotograf, ale kreowany w sposób od razu sugerujący, że ma bawić, a na to jestem szczególnie uczulona. Najbardziej czułam to w jego dialogach z Anną, które w moim odczuciu były dość sztuczne. (W podobny sposób Annie zdarzało się rozmawiać też z Ingvarem, ale tam cała reszta mi to rekompensowała.) Na koniec trzeba wspomnieć o Lempi, fińskiej gosposi, która absolutnie wyróżnia się na tle całej powieści. Lempi jest postacią niesamowicie barwną, ekspresyjną, a przy tym niezwykle zabawną – naturalnie, zwyczajnie, tak że musiała podbić moje serce.
Nie jestem w stanie skonfrontować tej powieści ze szwedzkimi kryminałami, bo… po prostu żadnego nie czytałam. Prawdopodobnie jedynymi książkami dziejącym się na Półwyspie Skandynawskim są na moich półkach szpiegowskie powieści Vicenta V. Severskiego. Nie jestem też ekspertem, jeśli chodzi o to, jak dokładnie autorce udaje się oddać klimat tamtego miejsca. Natomiast mogę wam opowiedzieć o konstrukcji tej książki i języku. „Nic oprócz strachu” to powieść pisana w trzeciej osobie z perspektywy Anny. W narracji nie brakuje jej myśli wyrażanych bardzo w prost. Generalnie cechą bohaterów tego tytułu jest swoboda i bezpośredniość, jeśli chodzi o rozmowy (choć to nie znaczy, że poruszają zawsze ważne tematy, czasami wręcz przeciwnie – przerzucaniem się słowami spychane są na margines istotne sprawy) i to właśnie momentami nie do końca mi odpowiadało. Wspominałam już o tym przy okazji Lajona – dla mnie czasami sposób prowadzenia dialogów pomiędzy niektórymi bohaterami był dość nienaturalny i po prostu nieprzyjemny. Jak to ja – wolałabym u bohaterów większą powściągliwość i rzeczowość. Wyjątkami od narracji z perspektywy Anny są wspominane już wstępy do kolejnych części powieści. Zapisane kursywą prezentują punkt widzenia mordercy. Dużo w nich niepokoju i początkowo niedopowiedzeń. Pokazują tylko wycinki niepozwalające się lepiej zorientować w sytuacji. Ale z biegiem czasu to się zmienia i choć do końca jeszcze daleko, te fragmenty mówią coraz więcej i nie pozostawiają wątpliwości. Na uwagę zasługuje na pewno też wplatanie w historię cytatów z utworów Oscara Wilde’a, tym bardziej, że doskonale pasują do fabuły i nie są tylko fragmentami z „Portretu Doriana Graya”, ale też z innych tekstów. A moją uwagę jeszcze mocniej przykuło wspomnienie Jorisa-Karla Huysmansa i jego „Na wspak”, które nie jest zbyt oczywistym wyborem i pewnie wielu czytelnikom nie powie zbyt wiele. U mnie wywołało uśmiech i wspomnienia z zajęć z Młodej Polski, choć akurat historii diuka Jana… nie wspominam najlepiej.
„Nic oprócz strachu” być może nie zostało moim ulubionym kryminałem, ale z całą pewnością pokazało mi kolejną, ciekawą twarz Magdaleny Knedler. Nadal, co nie jest dziwne, pozostaję fanką jej powieści historycznych, ale i po kolejny tom serii z Anną Lindholm na pewno sięgnę, bo jestem zbyt ciekawa, jak dalej potoczą się jej sprawy sercowe.