Gdzie ci mężczyźni z poprzednich powieści p. Tomka?, chciałoby się zapytać… Tamci byli wspaniali, czuli, kochający, troskliwi, namiętni, wierni, cierpliwi, na swój męski sposób delikatni. A Kuba? A Kuba to diabeł wcielony z nadmiarem testosteronu, męskiej pychy, ze skłonnością do megalomanii, pewny siebie, arogancki, zadufany w sobie dupek, który dodatkowo cierpi na manię wielkości. Stworzył wokół siebie aurę twardziela tak skutecznie, że sam w to uwierzył i w przekonaniu, że tak jest, spokojnie sobie żyje w wypasionym apartamencie przyodziany w drogie garniturki. Do tego rozpoznawalna szycha w świecie reklamy, twardą ręką kierująca zespołem w korporacji. Taki trochę cyniczny, udający twardziela korpo-tyran. Całe życie i wszystko, co się w nim dzieje traktuje jak transakcję. Tak jest na początku. Takiego Kubę poznajemy. A potem? Potem, za sprawą tajemniczej kobiety, która przedstawia mu się jako Trouble alias Kłopoty, wszystko, w co Kuba wierzył, wszystko, co wyznawał i droga, którą sobie wytyczył i konsekwentnie podążał, przestało mieć znaczenie. Okazało się, że to, co do tej pory negował i w co deklarował, że nie wierzy, stało się jego udziałem. Miłość. I co z tego wyniknie? Ja już to wiedziałam od 121 strony. Zrozumiałam kim jest Trouble i, że z tego naprawdę będą kłopoty.
Postać Kuby wykreowana znakomicie, chociaż nie umknęły mi pewne powtórzenia przemyśleń bohatera. W różnych miejscach fabuły rozkminianie tego samego tylko innymi słowami. Zawsze chodziło o te same zasady, przekonania, wybory, tylko każdorazowo ujmowane innymi określeniami. Momentami przegryzanie się przez wynurzenia Kuby było męczące. Brakowało mi też pewnej różnorodności w bohaterach, a szczególnie w ich sposobie wyrażania. Innego języka spodziewałam się po Kubie, innego po Trouble, a jeszcze innego po Wojtku. Tymczasem czytając dialogi miałam wrażenie, że wszyscy posługują się tym samym językiem, używają tych samych słów, sformułowań. A przecież normalnie tak nie jest. Każdy człowiek ma zupełnie inny, swój indywidualny styl wypowiedzi, i tutaj zabrakło mi tego zróżnicowania.
Przeczytałam wszystkie książki Pana Tomasza i śmiało mogę stwierdzić, że znalazłam w nich pewne „smaczki”, które pojawiają się w tekstach na tyle często, że można je uznać, za coś w rodzaju znaku szczególnego Pana Kieresa. Są to wypowiedzi poprzedzone frazą „Inna sprawa, że…” oraz sformułowanie „mało tego…”, po którym następuje dalsza wypowiedź. Do tego można jeszcze dołożyć wyrażenie „co prawda”. Ilekroć czytam książki Pana Tomka te właśnie wyrażenia wysuwają mi się zawsze na plan pierwszy. To je najbardziej dostrzegam w tekście. Mówiąc kolokwialnie, biją mnie po oczach. Po skończeniu czytania postanowiłam, że policzę ile razy te frazy występują w tekście :))) Czytałam ebooka, więc nie było z tym większego kłopotu. I tak: „Inna sprawa, że…” = 29 razy, „mało tego” = 20 razy, ale rekordzistą jest „co prawda” i czytamy je w tekście 36 razy.
Taki mały fetysz mnie dopadł :)
Polecam, bo książka dobra i jak zwykle na poziomie. Nie polecam, jeśli ktoś nie ma cierpliwości do „filozofowania”.