Zazwyczaj omijam takie kobiece książki szerokim łukiem. Jakoś nie jestem przekonana. Byłam chyba jednak w chwilowej desperacji i stwierdziłam, że nawet jeśli będzie to jakiś straszny gniot, powiem trudno i jakoś to przeżyję. Mówię więc trudno, przeżyłam. Był to gniot.
Opis książki wydawał mi się podejrzanie intrygujący i ciekawy. Pewna dziewczyna miała opisywać swoje emocje w formie listów do jakiegoś tajemniczego mężczyzny M. Zrodziła się w mojej głowie pewna wizja tego jak to może wyglądać. Pomyślałam, że jeśli cała książka składa się z takich listów to ja wejdę w umysł tej dziewczyny i poczuję jej szczere emocje przelewane na papier. Poznam może fascynującą historię dwojga zakochanych i doświadczę przez te zwierzenia czegoś intymnego oraz osobistego. Czegoś, czym autorka chce podzielić się z czytelnikami dopuszczając ich do najskrytszych przeżyć. Czegoś czym nie jest pranie brudów. Nurtował mnie też fakt, dlaczego sam adresat tych listów nie przeczytał. Od razu zaczęłam siać teorie spiskowe. Czy mu ich nie pokazała? Czy umarł? Czy jeszcze coś innego?
No cóż. Listów to było tyle co kot napłakał. Ogólnie to w książce przedstawiona jest historia dziewczyny przed trzydziestką, którą dopada kryzys egzystencjonalny i poczucie wegetacji. Praca nie daje większej satysfakcji, krótko mówiąc jest jaka jest, a do tego dochodzą problemy z facetami. I to jest temat główny tej książki. Bo to nie jest książka o jakimś jednym jedynym M. To jest książka o wielu facetach, którzy są plastrami na kolejnych którzy się nie sprawdzili. Oczywiście dziewczyna upiera się jednak, że z nich wszystkich najważniejszy jest M, ale na dobrą sprawę każdy inny też mógłby się jej podobać. Można by rozrysować jakiś łańcuch w tym przypadku nie pokarmowy, a miłosny. Od młodości źle ona trafia, ale bez przerwy szuka kogoś żeby nie być samotną, a bardziej dowartościowaną. Niestety, początkowe motyle w brzuchu okazują się poczwarami na sercu. Strasznie cierpi nasza bohaterka. Najpierw całkiem poważnie to przez Narzeczonego, bo nie taki jak trzeba. Mało zaangażowany w związek i bardziej synuś niż chłop z jajami. A jak się godzi nawet na związek otwarty i nie przeszkadza mu, że jego dziewczyna oddaje się innym… (ok, to jeszcze kupiłam. No miała kobita rację, że co to za chłop co się nie wścieka, że jego dziewczyna jest rozrywana na boki przez innych), ale powoli moja cierpliwość się wyczerpywała. Relacja z M, przebiegała intensywnie w formie cielesnej z pełną przyjemnością, dopóki nie przerodziła się w zaangażowanie duchowe ze strony dziewczyny. Odczytywała sygnały, że może coś z tego wyjść a on się przestraszył, przemyślał i odciął się od niej. Rozpacz jej sięgnęła więc zenitu. Do tego stopnia, że postanowiła poszukać kogoś w stylu M, jako lekarstwo na żałobę po tamtym. Czaicie? Oczywiście, każdy potencjalny obiekt był podejrzewany o to, że w podobny sposób manipuluje nią jak robił to M, ale co z tego? W końcu napięcie seksualne tak wzrastało, że ochy, achy i ćwiczenia gimnastyczne w różnych pozycjach z następnymi wybrańcami. Bohaterka jak dla mnie nie wie czego tak naprawdę chce. Sytuacja sam na sam, a ona zwierza się: „Miałam ochotę się do niego przytulić, a nie uprawiać seks” żeby chwilę później stwierdzić: „Miałam ochotę oddać mu się na tym blacie” Opisuje sceny jak wygłodniały chłop co przez miesiąc schabowego nie jadł, bez szczypty kobiecej subtelności.
Przychodziło mi wiele razy do głowy pytanie czytając tę książkę, czy facet przy boku lub kobieta są czymś niezbędnym do osobistego spełnienia? Pieczątką przybitą na dowód dowartościowania? Trofeum? I jeszcze to poznawanie przez Tinderka i selekcja, który to skorpion. Jakie to durne… Albo przypadkowe poznanie kończące się zbliżeniem i myślami, a może coś z tego będzie? A jak mnie zostawi? A jak się zaangażuję? Ooooooo matko. Dobrze, że chociaż listonoszowi dała spokój. Mam wrażenie, że ktoś tutaj prędzej przeżyłby bez wody niż kaktusa. (Pozmieniajcie litery i wyrzućcie jedno a) Najważniejsza zasada: Można cierpieć, ale nie można być samemu. Pffff, pffff, pffff.
Ciężko mi oceniać tę książkę. Autorka pewnie kierowała się jakimiś ważnymi dla siebie doświadczeniami tworząc to „dzieło”. Czuć, że kipi tutaj od emocji i to zapewne szczerych i autentycznych, tylko dla mnie zupełnie niezrozumiałych. Każdy z nas kiedyś się na kimś pewnie „przejechał”. Każdy kogoś kochał i raz było lepiej, a raz gorzej. Wzlatywał i upadał. Każdy ma swoją historię, ale ta historia jak dla mnie jest… niedojrzała. I tylko na tym jednym określeniu skończę. Czasami lepiej napisać coś TYLKO do szuflady, wyżyć się jeśli to ma przynieść ulgę, ale na tym koniec. Po co na starość wstydzić się różnych słów? Takich wydawanych tekstów? Wolałabym tego nie komentować, ale muszę i dla mnie to porażka. Żal mi oczywiście bohaterki i jej tragedii, ale ta opowieść mnie zniesmaczyła. Dobrnęłam do końca, ale czekałam na ostatnią stronę jak na dzwonek zwiastujący przerwę po lekcji matematyki w liceum. Nie obejdzie się bez spoilera. To wyglądało ogólnie tak, aż przydałoby się odpocząć od męskiego towarzystwa... : „...Oszust. Je*any oszust. Pier*olony, jak SE to wykminił. Jeszcze winę na mnie zrzuca. Zasraniec. Jak on SE to wymyślił. Teraz to ja jestem winna! Biedny, wykorzystany, boi się zranienia! Ty gnoju! Moja wina? Moja? A kto miał na łóżku plamy po dzi*kach? Kto powiedział, że go kręci posiadanie kochanki? Moja wina? Sam tego chciałeś? Boże, niech go już nie pamiętam!”
Kolejna mądrość: „Zrozumiałam, że faceci sami sprowadzają się do roli *urwy, że oni nie *urwią nas, tylko sami siebie, a potem mają pretensje, że jesteśmy nieczułe. My po prostu zapominamy o ich uczuciach pod natłokiem prób sprowadzenia nas do roli szmaty.” – ŻE CO PRZEPRASZAM?
Albo pretensje do samego Najwyższego: „Boże, czy już zawsze będę tak cierpieć?... Czy ty mnie w ogóle słyszysz!?... Czy ty słyszysz co ja do ciebie mówię? Czy ty *urwa w ogóle istniejesz? Udowodnij! Rzucam ci wyzwanie! Niech teraz kogoś tak popie*doli na moim punkcie! Niech teraz ktoś zdycha z miłości do mnie!...”
Znalazłoby się tego więcej, ale chyba wystarczy. Minuta ciszy.
Koniec świata może być początkiem czegoś pięknego… Dwudziestosześciolatka próbuje zamknąć niezwykle bolesny rozdział swojego życia. Towarzyszące temu emocje są jednak zbyt przytłaczające i skompliko...
Ohohooo mocne. W połowie czytania recenzji raz jeszcze spojrzałam na tytuł żeby sobie przypomnieć co to takie i szczerze mówiąc zdziwiło mnie nieco, bo nijak mi się tu ima ta tytułowa apokalipsa do tych opisywanych tu wydarzeń/sytuacji/zachowań, etc. Chyba, że apokalipsa dosięga czytelnika wraz z ostatnim zdaniem. A patrząc na cytaty, widzę że to jest możliwe...
Nie sięgnę, nawet z ciekawości. Mam traumę do podobnych "dzieł" po tym jak przeczytałam "Nawiedzoną waginę", także dziękuję, postoję. "Moja" lektura przynajmniej była krótka...
Ale dobrze wiedzieć, że ta książka ostatecznie traktuje o czymś zupełnie innym niż wskazywałby opis.
Dziwi mnie też, że to właśnie kobieta mogła napisać tą książkę tak jak to określiłaś: "jak wygłodniały chłop co przez miesiąc schabowego nie jadł, bez szczypty kobiecej subtelności." A podobno kobieca literatura jest subtelna, łagodna, zmysłowa i piękna... Może autorka nie chciała się wpasować w ten kanon...
Oj tak, rozumiem Twoją traumę po takich "dziełach". Nie ma co słodzić i doszukiwać się najmniejszego plusa co do takich nawet na siłę, bo to wielka szkoda dla mózgu, żeby nasiąkał takimi pustymi treściami. Trzeba innym czegoś takiego oszczędzić, albo zaznaczyć że czytają to na własną odpowiedzialność.
Koniec świata może być początkiem czegoś pięknego… Dwudziestosześciolatka próbuje zamknąć niezwykle bolesny rozdział swojego życia. Towarzyszące temu emocje są jednak zbyt przytłaczające i skompliko...
„Kiedy uświadamiasz sobie, że to była niepowtarzalna i wyjątkowa miłość?” Nie wtedy, kiedy siedzisz sama w domu i patrzysz w przestrzeń. Nie wtedy, kiedy wyjesz z bólu pierwszy raz, padając na kolan...
@harpula.natalia16
Pozostałe recenzje @spirit
Małoletni bez opieki. Niespełnione pragnienia.
"Dla wszystkich, którzy cierpią. Wiecie, że to o was mowa" Przyjacielu... Nie będzie to żadnym nadużyciem, że się do Ciebie tak zwrócę, chociaż przecież to słowo znaczy...
W idealnym czasie trafiła mi się ta książka. Jesień sama w sobie kojarzy się z przemijaniem, a koniec października i cały listopad nagminnie przypominają nam o tym, że ż...