“Czasami wystarczy krótka chwila, byśmy stracili to, co jest dla nas najważniejsze : zdrowie, miłość, bliskich. Uświadomiłam to sobie, gdy zrozumiałam, że straciłam wszystko, co kocham.”
Nasze życie składa się z chwil. Tych dobrych, dających nam szczęście oraz tych, które potrafią odebrać znacznie więcej niż jesteśmy gotowi oddać.
Brook i Matt poznali się jako dzieci, połączyła ich już wtedy szczególna więź, która z biegiem lat zmieniała charakter. Jeśli ktoś jest rzeczywiście sobie przeznaczony, jeśli wierzycie w dwie połówki jabłka, to oni właśnie są ich idealnym odpowiednikiem. Dwoje młodych ludzi wierzących, że marzenia mogą się spełniać. Skrupulatnie je spisywali. Wierzyli, że przyszłość spędzą we dwoje. Jednak coś ich rozdzieliło i obiecali sobie, że już nigdy nie wymówią nawet swoich imion.
“Czasami trzeba odpuścić. Zostawić przeszłość za sobą i skupić się na teraźniejszości i tym, co jeszcze nas czeka, na co mamy wpływ.”
I oboje skupili się na życiu bez siebie. On na nauce normalnego życia, bez patologicznej rodziny, która krzywdziła ga na różne sposoby. Ona na swojej pasji - tańcu. I przez lata im się to udawało. Aż do pewnej chwili gdy Brook straciła wszystko - zdrowie, partnera, możliwość odnoszenia kolejnych sukcesów jako tancerka.
“Łatwo jest zamknąć się w sobie i zgorzknieć w chwili, w której dosięga nas tragedia czy też trudny do pokonania zakręt życia, ale znacznie trudniej jest zaakceptować nową rzeczywistość i pozwolić sobie pomóc.”
Ciężko jest patrzeć na życie optymistycznie, gdy mamy wrażenie, że straciliśmy wszystko co było tego warte. Wszystko co było dla nas cenne. Czy bliskim Brook uda się jej pokazać, że wciąż ma po co żyć i nadal ma szansę na szczęście ? Czy Matt może jej pomóc mimo tego co wydarzyło się między nimi lata temu ?
No właśnie. Co mogło zniszczyć tak piękne i silne uczucie ? Autorka długo trzyma nas w niepewności. Ale można podejrzewać kto przyłożył do tego rękę. I brakowało mi tu takiej mocniejszej nauczki czy reprymendy za wtrącanie się w cudze życie, za pewne manipulacje. To chyba jedyne moje zastrzeżenie do tej historii. Bo całość jest po prostu…piękna.
“Na zawsze i na wieczność” to też obietnica jaką sobie złożyli. Tę również złamali. Ale to zarazem tytuł książki tak przejmująco pięknej, że trudno ująć w słowa jak cudowną historię stworzyła Monika Cieluch. Ile pięknych słów tu znalazłam, ile cytatów zaznaczyłam, które są jak drogowskazy, życiowe lekcje. Talent do ich tworzenia jakim dysponuje autorka, robi wrażenie. Jednak mnie nim nie zaskoczyła, bo już byłam świadoma tego jak potrafi zachwycić swoją twórczością.
Zgubili się, rozdzielili na lata, złamali swoje serca i pobudzali je do bicia osobno. Czy pozwolą sobie na kolejną szansę na miłość i szczęście w swoich ramionach ? Koniecznie musicie się o tym przekonać. Dawanie drugiej szansy to zawsze ryzyko, zawsze towarzyszy temu strach i niepewność - czy warto ? Ale tu czuć, od początku, że tych dwoje musi być razem. I czułam też żal, że stracili tyle lat żyjąc osobno, stracili swoją bliskość, niezwykłą przyjaźń. Ta strata boli tak samo ich jak i czytelnika, który daje się porwać ich historii. Musicie to przeżyć wraz z nimi - bezdyskusyjnie.
Uwielbiam sięgać po takie książki - pewniaki, przy których wiem, że rozczarowanie mi nie grozi. Jedynie mogę się bać jak bardzo poturbuje mnie taka historia, jak mocno dramaty bohaterów odbiją się na mojej psychice. Bez wątpienia jest to książka, do której warto zaopatrzyć się w chusteczki ale zarazem taka, która przez symboliczne tu kolorowe szkiełko, pokazuje nam, że : “Nawet smutna rzeczywistość może być magiczna. Jedyne, co musisz zrobić, to spojrzeć na nią przez odpowiedni pryzmat i znaleźć swoje własne słońce.”
Chyba nie muszę już dodawać, że polecam ? Dziękuję za egzemplarz do recenzji.