Po raz pierwszy zetknęłam się z piórem autorki kilka lat temu, przy fantastycznej powieści „To, co zostawiła”. Opowiadającej o prawdziwych wydarzeniach, dotyczących warunków panujących w szpitalu psychiatrycznym w dawnych czasach. Była to wstrząsająca lektura, aczkolwiek niezwykle ciekawa.
Kiedy natknęłam się na „Zaginione z Willowbrook”, wiedziałam, że i tę historię muszę poznać.
Tytułowe Willowbrook, to państwowy ośrodek dla dzieci z niepełnosprawnościami intelektualnymi w Nowym Jorku, który naprawdę istniał.
Główną bohaterką powieści jest szesnastoletnia Sage. Po śmierci matki jest wychowywana przez ojczyma, który średnio przejmuje się jej losem. Podczas podsłyszanej rozmowy telefonicznej dowiaduje się, że jej siostra bliźniaczka Rosemary, która rzekomo zmarła sześć lat wcześniej, żyje. Na dodatek do niedawna przebywała w Instytucie Willowbrook, ale zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach.
Sage, postanawia odwiedzić miejsce dotychczasowego pobytu siostry i pomóc w jej poszukiwaniach. Niestety personel myli ją z zaginioną i siłą zamyka ośrodku.
Willowbrook okazuje się szkołą tylko z nazwy. W rzeczywistości to piekło na ziemi, w którym pensjonariusze traktowani są gorzej niż zwierzęta. Warunki życia są okropne, administracja jest skorumpowana, a lekarze przeprowadzają eksperymenty medyczne na pacjentach.
Sage za wszelką cenę stara się dowiedzieć, co stało się z jej siostrą, jednocześnie planując jak wydostać się z koszmaru, w którym się znalazła.
Historia wciąga od pierwszych stron. Męki, przez jakie przechodzą pacjenci, opisane są bardzo obrazowo. Tajemnice kryjące się za murami ośrodka wzbudzają niesamowite emocje w czytelniku.
Trudno uwierzyć w to, co spotkało główną bohaterkę. Nikt nie wierzy dziewczynie. Na wszelkie użyte przez nią argumenty lekarze i opiekunowie od razu znajdują odpowiedź. Sytuacja wydaje się beznadziejna.
Książka nafaszerowana jest zwrotami akcji, które pojawiają się w momentach, w których najmniej się spodziewamy. Kiedy wydaje nam się, że historia już została rozwikłana, pojawiają się nowe poszlaki.
Autorka posiłkowała się nie tylko historią Willowbrook, ale także legendami miejskimi. Posłużyła się sprawą Corpseya, o którym głośno było na Staten Island w latach 70. i 80. XXw. Na tej podstawie stworzyła wątek kryminalny, który jest jednym z głównych w powieści.
Najstraszniejszą częścią tej historii jest fakt, że Willowbrook i panujące w nim warunki istniało naprawdę. Tysiące niepełnosprawnych ludzi pozbawionych było godności. Stłoczeni w budynkach, pozbawieni ubrań, przymusowo faszerowani otępiającymi lekami, gnębieni przez pracowników, cierpieli codzienne męki. Na szczęście od tamtych czasów wiele się zmieniło, samo Willowbrook zostało zamknięte, dzięki nagłośnieniu przez media.
„Zaginione z Willowbrook” to trzymająca w napięciu historia, która wstrząsa czytelnikiem na każdym kroku. Nie ma tu chwili oddechu, gdyż wciąż coś zmienia się w prowadzonym śledztwie. Momentami sama wątpiłam w główną bohaterkę i zastanawiałam się, czy za chwilę na jaw nie wyjdą kolejne skrywane od dawna tajemnice.
Choć nie jest to książka dla każdego, bo opisywane w niej makabryczne sytuacje mogą być nieodpowiednie dla niektórych czytelników, polecam tym z Was, którzy „lubią” tego typu literaturę.