"W tej chwili jest w Polsce cała rzesza czytelników, którzy są czytelnikami wyłącznie Remigiusza Mroza" - ktoś niedawno tak powiedział. I ta fraza przypomniała mi się, gdy zacząłem lekturę "Iluzjonisty". Bo to z początku robiło wrażenie właśnie takiej bardzo dobrej literatury popularnej, ze zwrotami akcji, sprawnie budowanym napięciem i nawet z nie najgorzej robioną grą z czytelnikiem (zwróciliście uwagę na motyw "kobieta/mężczyzna był(a) pierwszą ofiarą"? :)). Właśnie czegoś takiego, co każdy z wielką frajdą czytelniczą przeczyta. Niestety, dość szybko wszystko to zaczęło się rozwadniać, sflaczać, napięcie opadło, historia zwyczajnie nie angażowała. Niby autor starał się by akcja trzymała czytelnika za mordę, nawet przyjął bardzo podstawową metodę ułatwiającą mu to - mamy tu dwie historie w dwóch planach czasowych, które niby mają się zazębiać, informacje z jednej mają być istotne w tej drugiej, przyznacie, w tej konwencji angażowanie odbiorcy będzie często prostsze niż w innych - ale ja byłem totalnie poza tym. Nie obchodzili mnie ci ludzie, nie obchodziła mnie ta historia, wzmaczniacze stosowane przez Najpłodniejszego całkowicie mnie mijały.
Nawet jestem chyba w stanie wskazać w miarę dokładnie moment, w którym książka straciła dla mnie swój urok. To było wtedy, gdy nagle wiele elementów akcji zaczęło nawiązywać do poprzedniego tomu opowiadającego o perypetiach Gerarda Edlinga - "Behawiorysty". Siadając do lektury wyobrażałem sobie, że wyłącznie na początku będziemy mieli ogólne nawiązanie do tamtej historii, choćby dlatego, że przecież nie każdy czytelnik musi ją dziś znać/pamiętać. A tu nie - mamy wprost powiedziane, że powieściowy antagonista odwołuje także do wydarzeń z Kompozytorem i nawiązań tych jest naprawdę wiele. Nie wiem, Najpłodniejszemu zabrakło pomysłu i postanowił zrobić autoplagiacik? Autoplagiacik na siłę usprawiedliwiany tym, że "on nawiązuje do moich (Gerarda) traum"? Oczywiście nie był to autoplagiat sensu stricto, po prostu duża część motywów z tamtego tekstu pojawiło się tu. W każdym razie wyszło źle, na pewno zaś w tym właśnie momencie powieść tąpnęła, zaczęła się psuć.
Co ciekawe mniej więcej w tym samym momencie załamał się inny element fabuły - konstrukcja psychologiczna głównego bohatera, samego Gerarda. Na początku był taki, jaki być powinien - nie lubił przerywania, generalnie miał swoje fobie i śmiesznostki. Takim go Najpłodniejszy stworzył w "Behawioryście" i taki być powinien. Potem nagle to znika. Gerard robi się nijaki, jest sobie po prostu facet, który bada zagadkę kryminalną, walczy z Budguyem, rozwiązuje jego zagadki i tyle. Tak, dzieje się to w z grubsza tym samym rejonie tekstu co pojawienie się "krwawego koncertu", w tym samym momencie o którym pisałem w poprzednim akapicie.
Postacie z tła - często chwaliłem za to Remka. To mu dobrze wychodziło, do tego to on ma dryg. Potrafi, przy minimalnej liczbie środków, stworzyć naprawdę ciekawe typy ludzkie. Zazwyczaj. Ale nie tym razem. Tu jedna Gocha daje radę, jest, jako postać taka, jak trzeba. Widzimy ją, widzimy jej charakter, zarysowany owymi delikatnymi kreskami. A reszta? Reszty nie ma. Domański, Karbowski, studenci - nie ma ich jako ludzi, nie ma ich jako charakterów. Nawet Emil, który serio miał potencjał, jest tylko everymanem (everystudentem prawa, hehe :)). Decyzja i motywacje Karbowskiego mają nas chyba bardzo poruszyć - i nic.
Wspominałem już o dwóch planach czasowych występujących w powieści. Gdy zaczęły się sceny z PRL miałem wrażenie, że Najpłodniejszy tak bardzo stara się pokazać klimat tamtej epoki, że jest to aż śmieszne :) Tyle było elementów tamtego świata, że miałem wrażenie, że gdyby to był film to te sceny zostałyby nakręcone na taśmie celuloidowej :) No, trochę zabawne to było. W dodatku chyba znalazłem co najmniej jeden błąd rzeczowy (spotkanie Wałęsa-Kiszczak, w trakcie którego ten drugi miał zniszczyć szefa NSZZ Solidarność miało chyba być debatą Wałęsa-Miodowicz).
Zostaje omówić zakończenia. Właśnie zakończenia, liczba mnoga, bo trochę tego jest. Otóż to najbardziej podstawowe zakończenie, zakończenie wątku z przeszłości, jest takie jak trzeba. Tak jak nieraz zarzucałem Remkowi, że rozwiązuje akcję na zasadzie "a bo ja tak postanowiłem i tak ma być" (inni zdaje się określali to jako "zakończenia z dupy" :)). Tu nie, mamy informacje co do tożsamości zabójcy, możemy nań wpaść, tak to w kryminale powinno wyglądać. Więc tu okej. Ale zakończenia wątku prokuratora i rozstania to są takie odloty, takie LOL, że tu Remek przebija wszystko, co w tej dziedzinie zrobił wcześniej :) A wiemy, że w dziedzinie głupawych zakończeń to ten autor ma swoje osiągnięcia :) A tu na serio je przebił :)