Wyobraźcie sobie taką scenerię. Krzesło w pustym pokoju. Ile słów napisalibyście o nim? Ja pewnie niewiele. Wiem jednak, że Anna Musiałowicz z takiej nic nieznaczącej scenki, zrobiłaby książkę, na podstawie której można by nakręcić film długometrażowy. Bo któż inny potrafi tak w słowo, jak nie właśnie jedna z najlepszych autorek na naszym rodzimym rynku pisarskim.
Klatka schodowa, której historia sięga kilkudziesięciu lat wstecz, a jej ściany wchłonęły każde słowo, płacz, krzyk orgazmu, czy też szloch, wydobywający się z szarpanego rozpaczą serca. Ona żyje, oddycha i wie. Wie bardzo dużo, nawet dużo za dużo, a jednak mówiąc, milczy, gdyż to, co w jej murach, zginie razem z nią.
Poznajemy rodziny, gdzie są nadgorliwe matki, chroniące swoje dzieci ponad wszystko. Gdzie mąż zdradza żonę, a żona męża. Gdzie nie raz i nie dwa ręka ląduje na czyjejś twarzy, która z łoskotem odwraca się ku ścianie, tej właśnie, która nic nie może zrobić, oprócz przyjęcia bólu bitej osoby. Każde kłamstwo, oszczerstwo, krzyk stają się kitem w szczelinie, umacniając ścianę kolejną historią.
Ile znacie takich klatek? Setki, miliony? Na pewno. Przechodzimy codziennie, obojętni na to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami, śpiesząc się do swoich domów, abyśmy i my mogli drzwi zamknąć i zaszyć się w swoim świecie, który tak skrzętnie chowamy przed wszystkimi. Za takimi drzwiami spotykamy Stefana Ciesiółkę, który leży zwalony bólem. Przychodzi do niego Listowy. Ten właśnie, który przez całe swoje życie dostarczał nam listy i którego nie wpuszczaliśmy do swojego świata, gdyż mógłby zobaczyć więcej, niż chcielibyśmy mu pokazać. Skrzętnie ukrywający też swoje tajemnice i niosący swoją samotność, jak tarczę. Samotność. Słowo klucz. Wydawałoby się, że każdy z nas jest samotny, gdyż tak naprawdę wiele razy musimy sami zmierzyć się ze swoimi demonami, a w takich momentach, nikt nam nie może pomóc. Ba! My wręcz taką możliwość odrzucamy, aby inni nie spostrzegli, jak bardzo chcemy zamknąć nas samych w środku.
Autorka zgrabnie, w swoim niepowtarzalnym stylu ukazała nam klatkę schodową, jako człowieka, starego i brzydkiego, a konkretnie-kobietę, która "...zapadła się swym ciężarem w ziemię, zgarbiła, pochyliła, jak żebraczka". Tym samym, nie możemy przejść obojętnie. Już nie. Już została określona i nazwana.
Wchodząc na strych, czy schodząc do piwnicy, boimy się, gdyż podskórnie czujemy strach. Ten jedyny, wywołany przeszłymi zdarzeniami, które wryły się w każdy zakamarek. Przechodzimy z Listowym przez lata wspomnień, które i do niego mówią, szepczą "Szept tych ścian zaatakował mnie wielkością zmieszanych ze sobą słów..." One wdzierają się do jego głowy, wżerają jak rak i wypalają wspomnienia. Jednakże i on ma swoje, a nie są one piękne, choć w jego mniemaniu najpiękniejsze. I to właśnie wspomnienie, burzy w nas to wyobrażenie, które już sobie gdzieś tam stworzyliśmy i rozgościliśmy się w nim wygodnie.
To, co najbardziej cenię w autorce, to ten niezmierny dobór słów, który w mojej głowie przedstawia się, jak gotowy film. Czuję zapach klatki, smród piwnicy, strach strychu i ból Ciesiółki. Słyszę każdy krok na skrzypiących schodach. Tak. Czytając książki Anny, ma się wrażenie przekroczenia bram czasoprzestrzeni i wtargnięcia do innego świata, który na chwilę został nam użyczony.