Kryminały nurtu sądowniczego nigdy aż tak mnie nie ekscytował, żeby za często po nie sięgać, ale skoro znam już Grishama, a Tvedt jest niejako jego norweskim odpowiednikiem mogę porównać dwa światy. Dlatego "Uzasadniona wątpliwość" stała się dla mnie nie tylko kryminałem, ale i historią porównawczą w wymiarze wątków sądowniczych tworzących szkielet powieści, jak i różnych środowiskowych niuansów społecznych ze Stanów Zjednoczonych i Norwegii oraz samego tworzenia fabuły.
Tytuł - będący regułką prawniczą - można odnieść do moralnej strony wyborów dokonywanych przez bohatera. Prawnik Mikael nie jest tu jakimś super opiekunem myśli prawomocnej, nie zalicza się do zbyt wytrwałych w bronieniu tego co powinno przyświecać mu w jego pracy. Czy obrońca może pozwolić sobie na naginanie prawa jak mu wygodnie i to nie koniecznie w celach szlachetnych, tam gdzie oskarżonym bywa ktoś niesłusznie? Czy wchodzenie w układy z góry świadczące o dokonywaniu malwersacji przez zleceniodawcę powinny być w ogóle brane pod uwagę? Do tego jakim jest człowiekiem jako adwokat, skoro do własnych, przyjemnych celów wykorzystuje jedną z klientek?
Nasz bohater przyjmuje taką strategię, która raczej nie zyskuje u czytelnika aprobaty. Oto Brenne, żeby podreperować budżet swojej kancelarii zgadza się na reprezentowanie pewnego Serba. Nie ma co ukrywać, iż od początku zdaje sobie sprawę z prowadzonych przez niego i jego kolegę interesów, a mimo to ryzykuje. Ale czy aby na pewno reputację czy może również życie? W świecie, do którego dołączył prawnik ryzyko jest na pierwszym planie, a komplikacje mogą towarzyszyć każdej sprawie, nawet tej z pozoru błahej, a co dopiero, gdy ma się do czynienia z narkotykami i praniem pieniędzy. Oto adwokat, któremu ostatecznie przyjdzie się samemu bronić.
Podejście Mikaela jest dość naiwne, ale czemuś służy. Autor mógł pokazać nieuczciwą grę, w którą bardzo łatwo się zaplątać ludziom mającym stać na straży prawdy i zasad. Chyba o to chodzi w całej serii o Mikael'u Brenne, żeby stworzyć postać nieidealną, ale wpisującą się w czasy, kiedy coraz częściej mamy do czynienia z korupcją, dbanie o własne korzyści, nawet jeśli przy tym opluwa się prawo i zasady moralne.
Tvedt to jednak nie Grisham, choć przyznam, że czytało mi się go lżej. W treści nie ma zagmatwanej procedury prawniczej, wszystko podane w przystępny i raczej lakoniczny sposób. Za to wywołuje żywe emocje i są chwile, gdy chciało by się pacnąć bohatera żeby się ocknął, dobrze przemyślał swoje posunięcia. Czasami to nawet przydałoby mu się tak profilaktycznie przypomnieć kim jest i co tak naprawdę należy do jego zadań.