Bardzo lubię Włochy, to malowniczy kraj, przesycony kolorami i zapachami. Uwielbiam melodyczny gwar głównych ulic i kojąca ciszę schowaną w malutkich nastrojowych knajpkach. Sądziłam że powieść Kristin Harmel „Moje rzymskie wakacje”, zafunduje mi błogi relaks, dzięki któremu, przeniosę się do zmysłowego raju, niestety tak się nie stało, główna bohaterka była tak irytująca, że jej wieczne marudzenie, zepsuło nastrój bajkowego miasta.
Cat jest trzydziestopięcioletnią starą panną, pozwoliłam sobie użyć tego określenie, gdyż ta piękna kobieta o niskim poczuciu wartości, zachowuje się koszmarnie, jej myśli krążą tylko wokół wydumanych problemów miłosnych i rozczarowań. Podczas wesela swojej młodszej siostry, Catherine poznaje przystojnego i sympatycznego restauratora Michaela, wydaje się, że wreszcie trafiła na swoją drugą połówkę, niestety podczas randki dochodzi do pewnego incydentu, nie słuchając tłumaczenia mężczyzny ucieka i... po raz kolejny pogrąża się w smutku. Motywowana przez ojca i przyjaciółkę postanawia wyjechać na długi urlop do Rzymu – rodzinnego miasta matki, w tym momencie należy wspomnieć, że młoda kobieta nigdy nie pogodziła się z odejściem swojej matki, co prawda po kilku latach, jej rodzicielka wróciła na łono rodziny, jednak Cat nie miała szans dogadać się z mamą, gdyż ta nagle zmarła. Podróż do Włoch, ma jej pomóc w odnalezieniu odpowiedzi na wiele pytań, a także stać się szansą na szczęście. W Rzymie Cat poznaje wiele interesujących osób w tym boskiego Marco, który powiedzie ją przez Wieczne Miasto śladami Audrey Hepburn w filmie „Rzymskie wakacje”.
Autorkę do napisania powieści zainspirowała jej własna podróż do Rzymu, zafascynowana tym krajem, postanowiła stworzyć historię, która pokazałaby korzyści wynikające z rozliczenia się z przyszłością, a także egzotykę kraju pachnącego espresso i oleandrami – niestety nie do końca pomysł wypalił.
Gdyby nie moja sympatia do Włoch, zapewne nie przetrwałabym tej lektury, na szczęście piękne opisy miejsc i zabytków niwelowały moje rozczarowanie całą historią. Przejdźmy jednak do meritum. Czytając zastanawiałam się, jak autorce udało się stworzyć tak irytującą i niedającą się lubić postać jak Cat?. Ta kobieta oprócz urody, ciekawego hobby ma także dobrą prace i cudowną rodzinę, jednak przez większość czasu zachowuje się jak rozkapryszone małe dziecko, jest nadąsana, uparta i ślepa na wiele spraw, mało tego, jej niska samoocena spowodowana... no właśnie, czym? , wydaje się być tylko pozą.
Pomijając już główną bohaterkę, reszta postaci również nie wypada najlepiej, jest przerysowana, a ich zachowania opierają się na stereotypach niemających wiele wspólnego z rzeczywistością, zaś wydarzenia są nieprawdopodobne i mocno naciągane.
Jedyne do czego nie mogę się przyczepić to styl autorki, który jest lekki i subtelny, przez co książkę czyta się względnie przyjemnie. Dialogi współgrają z opisami, nie ma męczenia materiału, wszystko wydaje się być na swoim miejscu, a metafory i porównania stosowane są z wyczuciem. Ciekawostką jest także umieszczenie na końcu książki przepisów kulinarnych, które kuszą wyśmienitymi włoskimi daniami – raj dla smakoszy.
Niestety marnie skonstruowana fabuła sprawiła, że książce daleko do idealnej lektury, dającej wiele radości. Doceniam to że Kristin Harmel, miała szczere intencje do ukazania mocy przeszłych wydarzeń, że umieściła akcję w mieście w którym na każdym kroku widać ślady dawnych lat, blask świateł jak nigdzie roztacza romantyczną aurę, a także to, że ogólnie lektura ma bardzo pozytywny wydźwięk, jednak mimo tych kilku zalet, „Moje rzymskie wakacje” są książką która nie robi większego wrażenia.