Nie wiem jak masz Ty, ale dla mnie ważnym jest otoczenie, w jakim czytam książkę. Tutaj był to las, gdzie akurat dość długo i mocno wiał wiatr, który chłodnym językiem lizał mój kark powodując gęsią skórkę na całym ciele. W takiej atmosferze oddałem się lekturze najnowszej książki Izabeli Janiszewskiej pt. "Noc kłamstw" .
Co też tutaj się wydarzyło? Od pierwszych stron autorka karmiła mnie kłamstwami. Coraz częściej i więcej. W pewnym momencie miałem wrażenie, że tutaj nikt nie mówi prawdy, że wszyscy żyją w jakiejś niesamowitej bańce wypełnionej obrzydliwym łgarstwem, które podstępnie wślizgiwało się do mojego umysłu i go zatruwało. Meandrowałem pomiędzy nimi nie odróżniają prawdy od kłamstwa. Zastanawiałem się co tutaj "jest prawdą, a co sprytnie wyreżyserowaną iluzją", „w ile kłamstw gotowi są uwierzyć ludzie, by utrzymać swój świat w ryzach”?
Anna i Mikołaj, dwójka głównych bohaterów tej opowieści. Oboje zaskarbili sobie moją sympatię. Towarzyszyłem raz jednej, raz drugiej osobie. Ich losy stały się moimi. Wniknąłem w nie i całkowicie ich życie stało się na czas lektury moim. Mierzyłem się z ich problemami. Oddychałem tą samą duszną atmosferą ich domu. Tak bardzo pragnąłem im wierzyć… jednak za każdym z nas idzie jego cień. Wstąpiłem na ścieżkę wiodącą ku zatraceniu.
Lubię to w jaki sposób autorka zagląda wewnątrz swoich bohaterów. Dzięki temu mam możliwość zajrzenia w głąb ludzkiej psychiki. Przyjrzeć się jej. Zrozumieć. Wniknąć w głąb ich życia. Poznać buzujące w nich emocje.
Moje myśli rozwrzeszczały się pod czaszką. Analizowałem wszystko co tutaj zaobserwowałem. Wszystko czego doświadczałem przy lekturze tej książki rozkładałem na czynniki pierwsze. Odpływałem do swoich myśli i... karmiłem się złudzeniami. Oblepiał mnie niepokój. By niespodziewanie rozpaść się na miliony kawałków (tak ze mną się dzieje za każdym razem, gdy sięgam po książki autorki) i pozostać w takim emocjonalnym zniszczeniu samotny i upokorzony, przepełniony smutkiem i łzami.
Dziewczyna. Ten wątek bardzo mnie poruszył. Z zakamarków mojego umysłu wypełzły czarne jak smoła wspomnienia - strzępy obrazów, zaledwie kilka fragmentów przepełnionych samotnością i upokorzeniem.
Pogrążyłem się w stuporze, moje oczy wypełniły łzy, a serce żal czarny jak atrament. To był czas tylko JEJ i MÓJ. Patrzyliśmy na siebie. Rozumieliśmy się bez słów. Dodawaliśmy sobie sił. Dwie dusze tak samo mocno poranione…
Końcówka książki pędziła jak huragan. Pragnąłem z całych sił nadążać ze zrozumieniem wszystkiego co tutaj się działo. Myśli szalały. Serce wyrywało się z klatki piersiowej. Czułem, że ciśnienie zaraz rozsadzi moje ciało. Całą swoją uwagę skupiłem na drobnych szczegółach, aby niczego nie przegapić. Odnosiłem wrażenie, że trzymam w dłoni kilka elementów układanki, które nie pasują do siebie. I ta cisza… „Cisza może przybierać różne oblicza. Jest ta, która koi i przynosi odprężenie. Istnieje jednak również taka cisza, od której unoszą się włoski na karku, a mięśnie zastygają”. I zdecydowanie tej drugiej tutaj doświadczałem.
Koniec tej opowieści zaskoczył mnie i pozostawił z refleksją, „że czasem nawet porządni ludzie robią okropne rzeczy. Potykają się i błądzą. Gubią w labiryncie życia, w którym nie ma prostych ścieżek ani jasnych drogowskazów”.
Polecam! Czytaj!