Na pozór jest to jeszcze jedna książka o losie polskich uchodźców i zesłańców w Rosji Sowieckiej w czasie II wojny światowej. Sporo już takich wspomnień wydano. Ale tutaj mamy coś więcej, mamy wspaniałą literaturę. Hen bowiem literacko przetwarza swoje przeżycia z czasów wojny, jest to napisane wspaniałym językiem, świetnie skomponowane, chwytająca za serce. Moim zdaniem to najlepsza jego książka, a napisał niemało.
Pierwsza część książki to wspomnienia narratora, Bożka, z jego tułaczki po Uzbekistanie czasu II wojny. Do armii Andersa nie chcą go przyjąć, bo za młody i nie ma papierów. Nie może znaleźć pracy, nie ma co jeść, i nie ma butów. Marzenia Bożka są proste: mieć codziennie osiemset gramów chleba i zdobyć te przeklęte buty. Gdy się zgłasza do batalionu pracy, bo tam fasują chleb, to go chcą wyrzucić, bo bosy pracował nie będzie, a butów nie mają. I tak to leci, raz z górki, częściej pod górkę, przymieranie głodem, kombinowanie, pilnowanie żeby nie przekroczyć pewnej linii, żeby na przykład nie kraść, tylko zarobić pracą na chleb, wcale to nie takie łatwe jak kiszki marsza grają... Pokazał Hen pięknie samotność człowieka w tych warunkach, kruchość wszelkich przyjaźni, ale też dobroć ludzi, którzy pomogą jeden drugiemu w najtrudniejszych chwilach.
Tutaj smaczek obyczajowy: pewna Polka w Taszkiencie „obsługuje wraz z braćmi „Stację Dezynfekcyjną” na Suzan-Garańskiej i przez dziesięć godzin dziennie praży wszy. W ich domu …. rozmowa zawsze dotyczy wszy. Pasjonują się swoją pracą tak samo jak ludzie innych zawodów – ujawniają się różne intrygi, plotki, małe świństewka, podstawianie nogi, walka o miejsce w hierarchii zakładu pracy.
Druga część opowieści nosi tytuł `W butach', Bożek zdobył już upragnione obuwie, znalazł w Samarkandzie nędzną klitkę tylko dla siebie: „Po raz pierwszy od – nie wiem od czego, ale był to na pewno kawał czasu – po raz pierwszy miałem spędzić noc we własnym pokoju. W takim sześciennym pudełku, a nie w ogromnej, huczącej rojowiskiem ludzkim sali. Sam na sam ze sobą, sam w ciszy i milczeniu.” Przede wszystkim zaś ma dziewczynę, Lenę. Losy ich związku to jedna z najpiękniejszych historii miłosnych w literaturze polskiej. Dlaczego? Bo są przeciw całemu światu, bo często głodują, marzną i czasami nie mają czego na siebie włożyć. Bo wokół czyhają różne pokusy, są mężczyźni, którzy oferują dziewczynie miejsce do życia i jedzenie, ale nie za darmo... Są kobiety, które w tym wojennym mieście bez mężczyzn, oferują chłopakowi ciepłe miejsce do spania i kolację, ale oczekują czegoś w zamian. Narrator, Bożek, idzie mieszkać do takiej kobiety, inaczej by zamarzł w swej klitce, ale widzi szybko, że to pakt z diabłem. To prawdziwy wyczyn, że tych skrajnych warunkach udaje im się swą miłość ochronić. W pewnym momencie Bożek mówi do Leny „Musiałbym ... zmienić pracę. Albo zdecydować się na przymieranie głodem. Nie będę cię wtedy kochał. Głodny nie będę cię kochał.” On już ma tą straszną wiedzę, że głód kasuje wszystkie uczucia wyższe, czy to nie wspaniałe wyznanie miłości? A jak się ten romans skończył? Przeczytajcie...
Autor w zakończeniu pisze, że skończył książkę w 1956r. A ukazała się dopiero w 1989, bo mu w komunie cenzura nie puszczała. Wielka szkoda, że nie wydał tego w drugim obiegu w latach 70., myślę, że wtedy ta wspaniała książka zdobyła by zasłużoną popularność, podobną do 'Małej apokalipsy'; z pewnością na to zasługuje.