Eve Edwards jest autorką serii, która rozgrywa się w czasach Tudorów. Jak się można spodziewać, zawiera w sobie charakterystyczne dla tych czasów zwyczaje, poglądy, ale należy także zaznaczyć, że są to powieści romantyczne. Nie, nie ckliwe opowiastki o charakterze harlequinów. To barwne i uczuciowe historie, które poruszają do głębi. Niektórzy powiedzą, że są banalne. I co z tego? Prostota tych powieści najbardziej ujmuje. A zwłaszcza, że uczucia bohaterów są proste i chwytają za serce. Przedstawiam Wam „Grę o miłość”. Kolejną już część serii, która mimo wszystko jest pełnowartościowa i warta wszelkiej uwagi.
Mercy Hart jest córką jednego z bogatszych kupców londyńskiego światka, który jednocześnie jest zatwardziałym katolikiem. Wszelkie „złe uczynki” muszą zostać poddane rachunkowi sumienia i żalowi za uczynione grzechy. Kit Turner jest za to zupełnie kimś innym – aktorem i nieślubnym synem zmarłego hrabiego Dorset. To nic, że ich uczucie skazane jest na niepowodzenie. Miłość jest silniejsza niż wszystko inne… Jednak wybór między rodziną a ukochanym przysporzy młodej Mercy wiele rozterek. W końcu to jej wybór pokaże, jaką ścieżką podąży w życiu.
Nie ma to jak lekka powieść, prawda? „Gra o miłość” to z pewnością lektura przepełniona prostotą, która pozwala na głębokie odprężenie. Ale jeżeli chodzi o prostotę, w tym przypadku warto nie mylić jej tutaj z banalnością. Bo chociaż książki pani Edwards należą do niewymagających lektur, nie należy przyklejać im łatki „banalne”. Przede wszystkim są one bogate we wszelakiego rodzaju uczucia: począwszy od miłości (na czele) do nienawiści, strachu i troskę. I są one przedstawione wręcz w subtelny sposób. Nie uraczymy więc tutaj zbyt nachalnych odczuć, kupę rozemocjonowanych postaci czy też wątków tak ckliwych, że aż mdłych. Powieść należy do kręgu romansów historycznych, gdzie happy end jest praktycznie na porządku dziennym, ale została napisana w bardzo dobry sposób, dlatego żadna, powiedzmy, skaza, nie jest w stanie nam popsuć pozytywnego wrażenia.
Dla wielbicieli powieści z tłem historycznym ta powieść będzie nie lada gratką. Eve Edwards ma bardzo dobre wyczucie fabuły, jeśli chodzi o kreację środowiska z czasu Tudorów. Czytając nie tylko „Grę o miłość”, ale także pozostałe tomy „Kronik…” możemy z łatwością przenieść się w ubiegłe czasy. Duch minionej epoki jest z łatwością wyczuwalny, dlatego wydarzenia wewnątrz historii stają się bardziej wiarygodne. Również z łatwością możemy wyobrazić sobie, jak wygląda opisywane miejsce czy też wygląd poszczególnych bohaterów. Dzięki temu powieść przyjemniej się czyta, a czas spędzony na lekturze jest w dużej mierze wartościowy.
Nie trzeba specjalnych domysłów, żeby wiedzieć, iż polecam tę książkę. „Gra o miłość”, podobnie jak poprzednie książki pani Edwards, jako miłośnikowi powieści historycznych z wielką mocą przypadły do gustu. Nie uraczymy tu banalności, jedynie dobrze skrojonej prostoty, wszelakiego rodzaju uczuć i klimatu wprost ze świata Tudorów. Wiele osób przeraża wyrażenie: romans historyczny, którego wręcz nie powinni się bać. Pod tym wszystkim często kryją się wspaniałe historie, które pozwolą każdemu, kto po nie sięgnie, na chwile wytchnienia od innych gatunków. Powieści pani Edwards należą bowiem do dobrze skonstruowanych historii, gdzie dbałość o szczegóły jest miarą priorytetową. Czy widać tego efekt? Zdecydowanie. Dlatego zachęcam do lektury.