Artykuły do publikacji powstawały przed 2018 roku, część jest pisana z perspektywy transformacji, odnosi się między innymi do zakładanych biznesów w latach dziewięćdziesiątych oraz tego jak nasz rynek zmieniał się, niestety na gorsze, w późniejszym okresie. W Polsce przyjęty model gospodarczy daje przywileje przedsiębiorcom, związki zawodowe maja nie najlepszą sławę, państwowym izbo kontroli systemowo ograniczono możliwości nadzoru i siłą rzeczy pole manewru dla pracownika jest zawężone. Co z tego, że w końcu dojdzie swoich praw np. w sądzie, skoro przy okazji i to w ramach prawa znajdzie się na niego przepis, by go legalnie zwolnić. Nie wypłacanie na czas pensji, brak wynagrodzenia za nadgodziny, przymuszanie do wykonywania czynności nie podlegających pod zawartą umowę, nie przestrzeganie przez pracodawcę zasad bezpieczeństwa, metodyczne gnębienie pracownika włącznie z zastraszaniem. Znam to z autopsji, a dodatkowe wysłuchiwanie od postronnych uprzejmych, żeby w takim wypadku zmienić pracę, to jak zderzanie się ze ścianą. Dlaczego? Bo w ten sposób nie rozwiąże się problemu. Dany pracodawca nie przestanie naginać przepisów pod siebie, a pracownik, który zacznie co kilka miesięcy zmieniać pracę też nie jest dobrze widziany.
Dopóki znajdujemy się w komfortowej sytuacji, mamy dobre warunki pracy, możemy realizować swoje potrzeby, to pewnie nie dostrzegamy tego, co niewygodne. Bo niby na jakiej podstawie moglibyśmy wnioskować, że zmienia się dziś na lepsze? Markety nadal oszukują pracowników, każą im pracować ponad siły i na akord. Naprawdę nikogo nie zirytowało nabijanie towaru przy kasie, gdzie klient nie zdoła wszystkiego w porę schować (choćby z powrotem do wózka), bo już zaczyna się zczytywanie kodów z towarów kolejnego klienta? W tym momencie nie tylko pracownik, ale i klient jest redukowany do akordu, który trzeba nabić i przesunąć. Szybciej, szybciej i więcej. Za cenę mniejszą o 20-40 groszy sprowadzamy kasjera do roli przedmiotu, który dodatkowo jest okradany z praw, jak również z emerytury. Podniecamy się, że na tym czy owym zaoszczędziliśmy grosz, za to za coś innego nadpłacamy kilka groszy i pewnie nigdy nie zastanawiamy się jak to możliwe, że ten czy tamten market ma taniej, a u pani w przyblokowym sklepiku zawsze zdzierają. Po co dochodzić do prawdy. Lata temu przerzuciliśmy obowiązek myślenia na markety, za co też płacimy (i to dosłownie, również gotówką za nabywane produkty), ale sobie tego nie uświadamiamy, bo.. przecież już przestaliśmy myśleć. Koło się zamyka, a konsument w tymże kole jest jak chomik na karuzeli.
Zatrudniając na niekorzystne umowy, bądź wprost na czarno, zaniżając ile się da stawki godzinowe, jednocześnie zmniejszamy wpływy z podatków oraz przyszłe emerytury, tym samym wciąż wspieramy walący się system. Słyszymy, że to nieopłacalne, że należy wszystko jak najszybciej zmienić i to się właśnie dziś dzieje na naszych oczach. Znowu przynajmniej jedno pokolenie zostanie zniszczone i będzie pokutować za te zmiany, bo nie da się bezboleśnie przeskoczyć z jednego na drugie. Globalna reorganizacja systemu stworzy być może coś genialnego na przyszłość, ale na pewno kosztem dzisiejszych starszych jeszcze pracujących, jak i milionów emerytów. Niestety, obserwując start młodych dostrzegam, że i w nich to równie mocno uderza. Przynajmniej od dziesięciu lat słyszę ze strony Szwedów, że będzie się zwiększać wiek emerytalny i prawdopodobnie już za kilka lat dojdzie on do poziomu 75lat. Za to niedawno spotkałam się ze stanowiskiem ekonomisty, który widzi przyszłość w ogóle bez emerytur, bo prawdopodobnie przyjdzie nam pracować do ostatniego dnia swego życia. Oczywiście również rodzaj pracy, jak i sposób jej wykonywania ulegnie zmianie. To co dziś mamy proponowane w postaci przejściowej, jako zdalne wykonywanie świadczeń, wejdzie na stałe w życie. Wystarczy się rozejrzeć: kontakt z różnego rodzaju urzędem w formie zdalnej, z możliwością umówienia się na telerozmowę, rozliczenia z ZUS i skarbówką w formie elektronicznej, zarówno sprzedaż, jak i wiele usług skupiło się na obsłudze zdalnej wraz ze sławną teleporadą medyczną (osobiście z tego wariantu zacznę korzystać, gdy dentysta prześle mi instrukcję zaleczenia zęba, a rehabilitant telepatycznie natchnie moje kręgi szyjne do odnowy po urazach). Nowe opcje jeszcze skrupulatniej wykorzystują możliwość zmniejszenia kosztów, bo przecież zamykając część biura nie muszą płacić tyle za prąd, a skoro pracownik wykonuje powierzone zlecenie w domu, to jest dostępny non stop.
Szymaniak pokazuje nie tylko polskiego pracownika w kraju, ale po wyjeździe za granicę oraz przybyszów za wschodniej granicy i sposób, w jaki są traktowani nie tylko przez potencjonalnego pracodawcę, ale i polski system. Dobrze, że jest podana taka różnorodność historii, mimo że i tak przedstawione sytuacje, to jak kropla w morzu. Poza tym skromna liczba reportaży zawartych w publikacji nie daje pełnej satysfakcji z lektury. Wychwytujemy, że to skrawki naszej rzeczywistości i to podane jak gdyby w oderwaniu od sytuacji na polskim rynku, a tak przecież nie jest. To nie są skrajności, tak żyje multum ludzi w Polsce. Rzeczywiście wiele aspektów życia udało się Autorowi poruszyć, ale też nie udokumentowano paru istotnych kwestii. Z uwagi na objętość książki nie można też mówić o pogłębieniu relacji, jakie zachodzą między pracownikiem, a jego życiem rodzinnym, jak każdy członek odbiera zaangażowanie w pracę, brak obecności w domu, tworzenia wspólnoty, oddawania się zwykłym rodzinnym czynnościom, czy możliwość zadbania o własne zdrowie. Mamy jedynie sygnalizowane, że żyjąc w takich trybach pozostaje się poza czasem dla bliskich, np. ten, kogo sytuacja zmusza do objęcia dwóch, trzech etatów traktuje swoje obowiązki jak wyjazdy w delegację, bo nie widzi rodziny przez kilka dni.
"Jak człowiek rodzi się w Polsce, to na plecach ma napisane >Kunta Kinte< " (s.100) To smutne podsumowanie bohatera jednego z reportaży. I niestety pracujemy coraz dłużej, a wynagrodzenie aż tak szybko albo i wcale nie podlega rewaloryzacji. Według Głównego Urzędu Statystycznego wychodzimy na prowadzenie jeśli chodzi o czas poświęcony na pracę. W Unii Europejskiej wiedziemy prym tuż za Grekami, w skali światowej zajmujemy siódme miejsce. Za to nasze obowiązki nie są już tak szczodrze wynagradzane, a i zakłady produkcyjne nie są tak jak na Zachodzie, zaopatrzone w technologie. Pojawiają sie głosy, że zaczynamy być tańsi od Chińczyków, co bynajmniej nie polepszy naszej sytuacji w przyszłości.
Na koniec powinnam jeszcze dodać czarno to widzę, ale gdzieś tam mam nadzieję, że albo nastąpi odbicie się od dna, bo przecież już niżej nie da się upaść, albo rzeczywiście zaczniemy głodować i tak łatwo przyjęty na początku lat dziewięćdziesiątych rodzaj kapitalizmu zamienimy w anarchię.