Książka zapowiadała się naprawdę fajnie. Główna bohaterka obdarzona jest niezwykłym darem przepowiadania przyszłości. Dotykając kogoś potrafi zobaczyć, co się danej osobie przydarzy. Czasem to odległa przyszłość, a czasem niedaleka, taka, której zasadniczo nie da się przeciwstawić, bo „stanie” się już za chwilę. Mimo to, kilka razy Liz, tak się nazywa nasza bohaterka, podejmuje ryzyko, aby zmienić przyszłość. Czy słusznie? Hmm, jeśli nie weźmie się pod uwagę ewentualnych konsekwencji i kłopotów z wytłumaczeniem służbom porządkowym naszego nietypowego zachowania… Przyznam, że zaciekawił mnie ten niezwykły dar bohaterki. Trochę szukałem na ten temat, ale nie udało mi się nic ciekawego odszukać. Nie znalazłem ani nazwy (typu hiromancja, piromancja itd.), ani żadnych informacji odnośnie tego, czy w historii ktoś taki się „przydarzył”. Tak więc mocny plus za oryginalność ;D
Liz Becker poza posiadaniem niezwykłego daru, co rusz przeżywa różnego rodzaju, najczęściej nieprzyjemne, historie. Jako dziecko przeżyła śmierć ojca, następnie niejako została porzucona przez własną matkę, która nie była zainteresowana tym, aby się nią interesować w jakikolwiek ludzki sposób. Do tego na każdym kroku, jak można się domyślić z niedopowiedzeń i fragmentów w książce, była świadkiem wszelkiego typu zdarzeń zakończonych śmiercią. Nie trudno sobie wyobrazić, jak takie coś wpływa na psychikę dorastającej kobiety. W dodatku skrywającej swój niezwykły, trochę przeklęty dar. Mimo to, nasza bohaterka nigdy nie poddawała się i wyrosła na rezolutną, fajną dziewczynę z sąsiedztwa. Gdy już wydawało się, że ułożyła swoje życie u boku ukochanego mężczyzny, ten nagle znika. Tak po prostu, jakby rozmył się w powietrzu. Po jakimś czasie, jej jedyna córeczka zostaje porwana… Zapowiada się dobrze, prawda? No, ale niestety nie do końca tak jest.
Jedną z głównych wad książki jest zbyt wiele przekleństw. Nigdy nie byłem zwolennikiem ich używania, tym bardziej, jeśli są w nadmiarze i stosowane są w nieadekwatnych sytuacjach i chwilach. A w tym przypadku takich sytuacji było naprawdę sporo. Nie wiem, może ja żyję oderwany od społeczeństwa, ale literatura, która nadużywa tego rodzaju słownictwa, mocno mnie razi, sprawia, że nie mam ochoty się z nią stykać. Podobnie bywa z ludźmi, którzy w zasobie swego słownictwa używają zbyt nikłego zasobu przebogatego języka polskiego. Bywały takie momenty, że ciężko było mi przejść nad tego typu słownictwem. Starałem się ich nie zauważać, ale się nie da.
Drugim nadużyciem, przynajmniej moim zdaniem, jest zbyt szybka fabuła. W pewnych momentach, Liz działa jakby była automatem. Po prostu coś robi, nie myśli, nie czuje. Coś jakby terminator w spódnicy. W innych zaś, opisy jej bólu są przejaskrawione. Nie dość, że opis jej wyglądu jest nadto dosadny, to jeszcze dodatek jej wewnętrznych rozterek, wątpliwości nieco psuje cały wątek. To trochę tak, jakby ktoś co rusz powtarzał – ale jestem nieszczęśliwy, po to, by za chwilę dopowiedzieć – ale jestem strasznie nieszczęśliwie nieszczęśliwy… Nie powiem, pewne fragmenty opisujące jej doznania są naprawdę przejmujące. Serce szybciej bije, łza kręci się w oku. Ale chyba nie wszystko jest całkiem dopracowane. W książce czuć powiew talentu, jednak jeszcze odrobinę niedoszlifowanego.
Ponadto pewne zachowania naszej bohaterki (tak, mimo wszystko, zyskała moją sympatię i trochę się z nią identyfikowałem), jak choćby podróż przez sporą część Stanów Zjednoczonych motocyklem, jest mało prawdopodobny. Przepraszam za porównanie, ale to tak, jakby jechał Ghost Rider w fartuszku kelnerki przez jedną z najbardziej znanych dróg Ameryki Północnej. I śmieszne, i trochę nierealne (choć może ktoś taki przydałby się na świecie?).
Fajnie jest eksperymentować z wątkami, tak jak to zrobiła Autorka. W książce znajdziecie coś z science fiction, odrobine thrillera, sensacji czy kryminału. Tutaj pojawia się pytanie – jak to jest, że spora część pisarzy tak bardzo nie lubi policji i wątpi w jej kompetencje? Przypadek? Nie sądzę.
Książkę czytało się szybko i w sumie „połknąłem” ją w kilka godzin, rozbite na dwie nocki. Przygoda była fajna, ale nie porywająca. Lekkie pióro, pomijając nadmiar inwektyw, sprawiało, że lektura była przyjemna, nie męczyła, momentami bardzo wciągała. Jednak to chyba książka skierowana do kobiet niż do „zatwardziałych” mężczyzn, nie rozumiejących natłoku kobiecych odczuć, fluktuacji nastrojów, emanacji tego, co dzieje się we wnętrzu kobiety, która poszukuje swoich bliskich, pozostawiona sama sobie.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.