Fantasy nie jest najczęściej wybieranym przez mnie gatunkiem, chociaż lubianym. Gdy już sięgam po książkę tego typu, chciałabym tak wniknąć w wykreowany świat, żeby nie mieć ochoty go opuszczać i wracać do rzeczywistości. Sny lazurowej wody przyciągały mnie mocno do siebie już od momentu, gdy wypatrzyłam okładkę. Potem jeszcze dowiedziałam się, że autor studiował na tej samej co ja uczelni (w posłowiu nawet wspomina jedną z profesorek, która i na moim roku wykładała) – więc i po trosze sentyment spowodował, że sięgnęłam po pierwszy tom. Cóż mogę powiedzieć po przeczytaniu? Niewiele dobrego.
Lazenna jako królestwo pozostaje bez władcy i w konflikcie z Kamieniogrodem. Zmarły niedawno król Veles pozostawił co prawda dwóch prawowitych spadkobierców tronu, ale jeden z nich zaginął po ostatniej bitwie, a drugi, wkrótce koronowany, to Król Dziecko. Chętnych, by zasiąść na Lazurowym Tronie i przyozdobić czoło Koroną Królów jest oczywiście więcej. Są zdrajcy i zdrajczynie, knowania i intrygi, prywatne korzyści przedkładane nad dobro królestwa, jest chora ambicja i żądza władzy. Jest także Kolegium, na barkach którego w pewnym momencie spoczywają losy królestwa, ale niektórzy zasiadający w nim Ochmistrzowie też pragnęliby w pierwszym rzędzie załatwić swoje własne interesy. Normalne w tych okolicznościach sprawy, chciałoby się rzec – jest to, czego można byłoby się spodziewać.
I może nie byłby to aż taki zarzut, gdyby wszystko zostało lepiej, sprawniej i pełniej opisane. Niestety język tej książki jest martwy. Autor stworzył tak płaski, niepełnowymiarowy świat, że nie udało mu się sprawić tego, o czym na początku recenzji wspomniałam. Brak tu przysłowiowego epickiego rozmachu (chociaż książka ma prawie 600 stron - ale ilość to jeszcze nie jakość). Jakby autor zbyt ostrożnie poruszał się tylko po kartce papieru, obawiając się wyjść poza margines. Np. niby jedną z najważniejszych osób w państwie jest tzw. ochmistrz wiary, ale już sam panteon bogów został ledwie zarysowany. Wieje nudą, czytałam już po prostu po to, żeby jak najszybciej skończyć. Dopiero jakieś 150 stron przed końcem, gdy ma dojść do bitewnego starcia między Lazenną i Kamieniogrodem, akcja nabiera tempa, staje się ciekawsza, mniej przewidywalna, a bohaterowie nabierają wyrazistości. Postacią, do której można się przywiązać i ją polubić, jest małoletni król Xander Szczodry – mimo młodego wieku ma on własny rozum, a jednocześnie potrafi sercem zdobyć przychylność tłumów. To jedno trzeba oddać autorowi, że z korzyścią dla akcji pokierował jego losami.
Na okrasę coś, czego nie wybaczam - takie kwiatki stylistyczne:
- ktoś może cię usłyszeć i opatrznie zrozumieć;
- wprawiając w ruch poruszone wojsko;
- dolina zaczerniła się od czarnych zbroi;
- zaczyna obwiązywać ją grubym, wżynającym się w ciało sznurem.
Podsumowując, choć pod koniec robi się bardziej interesująco, nie rekompensuje to wg mnie wcześniejszych niedostatków książki. Jest to rzecz przeciętna, co najwyżej momentami poprawna.
Nie polecam, sama kończę lazeńską przygodę na pierwszym tomie.