To moja druga w tym roku wycieczka do świata sióstr Brontë, tym razem odbyta za sprawą Anny, najmniej znanej z nich. Oto Agnes postanawia zostać guwernantką. Jak postanawia, tak robi, mimo początkowo wyraźnego sprzeciwu rodziny uważającej ją za niezdolną podołać temu zadaniu. Dziewczyna nie wzrastała w przepychu ani nawet dobrobycie, ale była wychowana w cieplarnianych warunkach, otoczona nadmierną niekiedy troską i opieką jako młodsza z sióstr. Często jej próby podejmowania jakiejkolwiek aktywności, nawet takiej domowej, były udaremniane i kwitowane stwierdzeniami w rodzaju nie dasz sobie rady, lepiej pobaw się z kotem. W końcu jednak mądra matka (będąca chyba najżywszą i najciekawszą postacią w całej powieści) pozwala Agnes się usamodzielnić. Ta chce się wreszcie na coś przydać i swoją pracą podreperować skromny rodzinny budżet, nadszarpnięty niefortunnym ulokowaniem pieniędzy przez ojca. A bycie guwernantką to – o zgrozo! – marzenie Agnes.
Pierwsza posada – i pierwsza porażka. Agnes trafia do posiadłości Bloomfieldów i ma uczyć trójkę ich dzieci. Okazują się one potworami, diabłami w ludzkiej skórze. Nie, nie przesadzam. Cierpliwa, wytrwała i mająca jak najlepsze intencje Agnes trzyma się swoich zasad i mocno wierzy, że uda jej się sprowadzić dzieci ze złej drogi, zaszczepić w nich empatię, szacunek do innych istot żywych i czegokolwiek nauczyć. To się jednak nie udaje – i wcale nie z jej winy, choć tak jest jej wmawiane przez ślepych i zwalniających samych siebie z odpowiedzialności rodziców. W oczach jaśnie państwa jest i pozostanie tylko nieporadną guwernantką.
Druga posada też nie okazuje się tą wymarzoną, tu jednak radzi sobie Agnes nieco lepiej, a jej życie osobiste dzięki pobytowi w Horton Lodge także powoli nabiera rumieńców, oczywiście jak na ówczesne standardy obyczajowe. Miłość to drugie marzenie Agnes Grey. Wątek uczucia rodzącego się między nią a panem Westonem może nużyć swą poprawnością, ale może też zauroczyć – jeśli o mnie chodzi, stało się to drugie. Kiedy ludzie zdają się być sobie przeznaczeni i faktycznie na siebie trafiają, trudno się nie rozrzewnić, nie uśmiechnąć i nie obdarzyć bohaterów czułymi myślami. Nieważne, że wpisują się w pewien schemat.
Tytułowa Agnes da się lubić, a pewne jej cechy godne są podziwu. Jest surowa wobec siebie, skłonna do umartwień, będąc córką pastora stale podpiera się Biblią jak kosturem. Na emocje pozwala sobie tylko w samotności. Bywa naiwna i irytująca, ale ma w sobie dużo serdeczności dla świata i nie poprzestaje na deklaracjach niesienia pomocy innym, tylko rzeczywiście pomaga.
Podobnie jak w czytanym nie tak dawno przeze mnie Profesorze Charlotty Brontë, również jej siostra Anna każe snuć swojej narratorce opowieść z pewnej perspektywy czasowej. Stwierdzam przy tym, że Profesora czytało się lepiej. Niestety Anna zdaje się nie być pewną siebie pisarką i co jakiś czas grzecznie przeprasza czytelnika, na wypadek gdyby ten poczuł się znudzony. Irytujące to, bo nawet gdybyś nie był, drogi czytelniku, zniechęcony do lektury, czytając takie słowa po raz któryś – będziesz.
Jeżeli miałabym odpowiedzieć na pytanie, o czym jest ta powieść, powiedziałabym, że o wzorcach i antywzorcach. Może to stanowić o jej wartości, jednak odczuwalny brak pisarskiej swobody autorki w kreśleniu sylwetek bohaterów i prowadzeniu akcji powoduje, że książka jest po prostu nachalnie dydaktyczna. To lektura dla miłośników klasyki, historia tej konkretnej Agnes Grey – tu dla porządku dodam, że zawierająca wątki autobiograficzne. Czy to książka także o nas, a więc uniwersalna? Nie jestem przekonana.
W efekcie nie mogę powiedzieć, że zachwyciła mnie powieść Anny Brontë, mimo wymienionych wyżej plusów. A dodatkowo wrażliwych na krzywdę zwierząt przestrzegam, że niestety znajdziemy tutaj kilka naprawdę niefajnych scen tego rodzaju.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.