Zaryzykuję stwierdzenie, że nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić klęski głodu. Może taką jednostkową, indywidualną – tak. Ale masowej, takiej w której do naszego domu wchodzą obcy ludzie, żeby skonfiskować ostatnie paczki mąki, ostatnie ziarnka ryżu; takiej w której osłabli z głodu nie jesteśmy w stanie zebrać myśli, kiedy wszystko nas męczy, kiedy nawet w ciepły lipcowy dzień jest nam zimno; i kiedy nagle wszystko staje się potencjalnym jedzeniem – ten liść, ten żołądź, te nadgniłe ziemniaki wykopane z ziemi. Tego nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie głodu popychającego do aktów kanibalizmu, do tego, że w okolicy nagle zaczyna brakować zwykłych, pałętających się po podwórkach zwierząt – kotów, psów, ptaków, szczurów... - do tego, że wozy codziennie zbierają z ulic i poboczy ciała ludzi zmarłych w trakcie poszukiwania jedzenia.
Albo może inaczej – trochę jesteśmy, ale w pewnym momencie mózg po prostu odmawia nam współpracy. Bo jak to tak, na raz przetrawić, przyjąć, przyswoić taki ogrom zła i nieszczęścia?
Rodzina Jasenciów była szczęśliwa. Myron i Daria byli zgodnym i dobrym małżeństwem. Ich dzieci wyrosły silne i zdrowe. Ołenka, Mykoła i Andrij nie sprawiali żadnych kłopotów rodzicom, byli ich dumą i nadzieją.
Babcia Charytyna też nie mogła narzekać – żyła z rodziną, obserwowała dorastające wnuki, cieszyła się szczęściem swoich dzieci.
A i sama Klenotocz była miejscem pięknym, żyznym i przyjaznym. Ziemia była w niej urodzajna, ludzie dobrzy i pomocni, pop z cerkwii rozsądny i wierzący. To było naprawdę dobre miejsce do życia.
Do czasu.
W 1930 roku Stalin rozpoczął wojnę z kułactwem i przymusową kolektywizację wsi. Tam, gdzie kiedyś były dobrze prosperujące małe gospodarstwa miały powstawać wydajniejsze kołchozy. Rolnicy mieli oddać ziemię, zwierzęta i ziarno po to, żeby wszystkim żyło się lepiej.
Jak nie trudno się domyślić ten pomysł nie został dobrze przyjęty, a już samo jego wykonanie wołało o pomstę do nieba. Bo osobami mającymi władzę i głos nie byli rolnicy znający swoją ziemię i najlepsze sposoby uprawy, ale ludzie wierni Partii, bez zająknięcia i refleksji realizujący jej aktualną linię ideologiczną.
Między innymi to doprowadziło do klęski głodu tak straszliwej, tak niezrozumiałej i tak bezsensownie okrutnej, że nie wolno nam o niej zapomnieć. Do Hołodomoru w trakcie którego życie straciło od 3 do 10 milionów Ukraińców.
Opisując tragiczne losy rodziny Jasenciów Wasyl Barka opisuje losy wielu rodzin żyjących wtedy w Ukrainie. Przechodzimy wraz z nimi od względnie znośnego początku – ale znośnego tylko dlatego, że wszyscy mieli jeszcze siły i że w domu i w różnych skrytkach ukryte było trochę jedzenia – poprzez proces powolnego poddawania się presji otoczenia, okoliczności; przez powolne i okropne umieranie śmiercią głodową. Babci, syna, córki... Razem z Darią wyruszamy do miasta w poszukiwaniu jedzenia, razem z Myronem i wieloma innymi mieszkańcami Klenotoczy podchodzimy do młyna prosić albo walczyć o mąkę, o trochę mąki, którą można napełnić żołądek i którą można zmienić w życiodajny chleb.
Razem z Andrijem szukamy matki z którą chłopiec został w końcu rozdzielony.
,,Żółty książę'' jest ksiażką trudną, ważną i wrażliwą. To głos, który po raz pierwszy rozległ się w 1963 roku, a w Ukrainie w oficjalnych kanałach dystrybucyjnych pojawił się dopiero po 1991 roku czyli po uzyskaniu przez Ukraińców niepodległości.
Historia, którą opowiada Wasyl Barka, człowiek, który Hołodomor znał i przeżył, jest historią potwornie przygnębiającą, przywodzącą na myśl pojęcie ,,gotowania żaby''. Ale kto z nas w podobnych okolicznościach poszedłby od razu po ogłoszeniu kolektywizacji z widłami na ruskich? Pewnie też prędzej przysiedlibyśmy w kącie przeczekać trudne czasy, bo te muszą się kiedyś skończyć.
Jest też jednocześnie w ,,Żółtym księciu'' dużo delikatności i nadziei, jest w nim poczucie, że lepsze czasy nadejdą i że dobro zwycięży w końcu zło, że można doczekać ,,szczęśliwego zakończenia''.
Pytanie tylko, komu będzie to dane.