To był kolejny trudny dzień. Jest po 23, a ja dopiero mogę usiąść spokojnie na kanapie. I zamiast odpocząć, położyć się spać, patrzę na te śpiące Aniołki i myślę. Myślę, że znowu zawiodłam. Znów krzyknęłam, uniosłam się, chociaż moje dzieci nie rozumieją dlaczego. Znów zaglądałam do telefonu, chociaż mogłam ten czas spędzać na kreatywnej zabawie. Znów robiłam obiad na szybko, niekoniecznie super zdrowy, bo nie miałam pomysłu i siły na coś lepszego. Znów pokłóciłam się z mężem, bo przecież wszystko jest na mojej głowie, a on ma czas dla siebie. Znów nie poszłam na spacer, bo dzieci tak płakały, że nie miałam ochoty na spojrzenia ludzi, którzy odwracają się za nami. Znów myślałam tylko o tym, by chociaż na chwilę się położyć lub wyjść na samotny spacer, zamiast cieszyć się obecnością dzieci.
Brzmi znajomo? Takich sytuacji mogłabym wymienić wiele i z pewnością wiele matek ma podobnie. Bo macierzyństwo to jednak twardy orzech do zgryzienia i chociaż kocham moje dzieci całą sobą to czasami, tak po ludzku mam dość i potrzebuje samotności.
Po kolejnych ciężkich dniach i nocach i hektolitrach wylanych łez stwierdziłam, że dłużej tak być nie może. Trzeba coś zmienić, by być lepszym dla innych, ale przede wszystkim dla samych siebie. I tak oto trafiłam na książkę Aleksandry Sileńskiej "Zaopiekowana mama. Jak odnaleźć siebie w macierzyństwie."
Szczerze mówiąc, nigdy nie sięgałam po żadne poradniki. Mam wrażenie, że te powtarzane wszem i wobec frazesy typu "posłuchaj siebie" są jedynie zwykłym zdaniem, bez głębszego sensu. Bo jak tu myśleć o sobie, gdy są w domu małe dzieci, gdy mąż potrzebuje pomocy przy remoncie, który sama wymyśliłaś, gdy trzeba zawieźć rodziców do lekarza lub pomóc im w innych sprawach, gdy Twoja checklista zamiast maleć, robi się coraz dłuższa? Nie, w dalszym ciągu jakoś mnie to nie przekonuje. Chociaż rozumiem już przekaz.
Ta książka jednak dała mi co innego. Świadomość, że nie jestem w tym wszystkim sama. Że te kobiety, które często mijam na ulicy też często płaczą z wyczerpania i bezsilności. I chociaż mamy tak samo, to często słyszymy, że zmęczenie jest normalne, że kobiety muszą być silne, że przecież same tego chciałyśmy, że jeszcze za tym zatęsknimy... Pewnie tak, ale w tym momencie poprzebujemy wsparcia, a nie spłycania naszych emocji. Tak naprawdę, by poprawić nasze samopoczucie, nie trzeba wiele. Wystarczy, że ktoś nas przytuli i powie "świetnie sobie radzisz", doceni naszą pracę, pochwali obiad, powie, że dla swoich dzieci jesteśmy właśnie takie, jak powinnyśmy być, czy tak najzwyczajniej w świecie, zapyta się czego teraz potrzebujemy.
To wsparcie znalazłam właśnie w tej książce. Książce, przy której spłakałam się jak bóbr, bo każdy rozdział rozpoczęty jest od słów, które tak bardzo trafiają do mojego serca. I chociaż w dalszym ciągu, mam w głowie kołowrotek i staram się sprostać wszystkim oczekiwaniom to jednak czasami zerkam na tę książkę i myślę, że jeśli będę nieszczęśliwa, to moje dzieci zauważą to prędzej niż ja. To taka moja przypominajka o tym, że nie możemy zatracić siebie, bo jesteśmy równie ważne jak nasi bliscy.
Jeśli czujecie podobnie jak ja, przeczytajcie tę książkę. Może nie spowoduje przewrotu w Waszym życiu, ale pozwoli na bycie samej ze sobą i poznanie naszych myśli. I pamiętajcie, dobry rodzic nigdy nie powie, że macierzyństwo, czy tacierzyństwo jest łatwe i przyjemne. Bo gdy nam na kimś lub na czymś zależy, zawsze przeżywamy mocniej.
Polecam 🩷
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl