O tym, że koniecznie muszę przeczytać ,,Małe rączki'' wiedziałam już w chwili gdy skończyłam czytać ,,Świetlistą republikę''. I nie ukrywam, że ta ostatnia wysoko postawiła poprzeczkę – od ,,Małych rączek'' wręcz oczekiwałam czegoś więcej.
I nie powiem – była to książka bardzo intensywna, ale też zagmatwana. Budziła we mnie odrazę, ale było przy tym w niej coś fascynującego. Coś, co sprawiało, że faktycznie nie mogłam się oderwać od tej historii, nawet mimo tego, że tak naprawdę nie podobała mi się ona.
Barba nie lubi dzieci.
Taką myśl miałam gdzieś cały czas z tyłu głowy - ,,Małe rączki'' są z jednej strony opowieścią o dziecięcym, bezwzględnym okrucieństwie, a z drugiej strony... z drugiej strony mamy Marinę. Marinę, która straciła rodziców w wypadku samochodowym.
,,Jej ojciec zginął na miejscu, a matka umarła w szpitalu.''
Czujemy, że powinniśmy Marinie współczuć, że powinniśmy być wobec niej bardziej wyrozumiali, że należy jej się więcej miejsca, więcej przestrzeni, że trzeba dać jej możliwość wyrażenia bólu po stracie na swój własny sposób.
Ale przy tym Marina jest tak niesamowicie obca, tak odpychająca w swojej inności, tak bardzo niezdolna do wtopienia się w tło, do podjęcia wysiłku związanego z asymilacją z resztą dziewczynek, że jakby ,,sama się o to prosi'', żeby jej nie lubić. Żeby jej zazdrościć. Żeby jej dokuczać. Żeby być wobec niej okrutną.
I to jest ten moment w którym podziwiamy Barbę za to, co z nami robi – co robi z czytelnikiem. Jakie uczucia – odrazę, nienawiść - w nim wzbudza kreacją swoich postaci.
Bo przecież to książka nie tylko o Marinie – to również historia dziewczynek z sierocińca.
,,Nie znałyśmy smutku, póki nie zaznałyśmy porównania.''
Dziewczynki – przemawiające bezpiecznym anonimowym wielogłosem – z jednej strony są zafascynowane Mariną, a z drugiej strony jej nienawidzą. Chciałyby być takie jak ona i równocześnie chciałyby, żeby ona stała się bardziej podobna do nich. Dopóki nie było Mariny świat o którym tylko słyszały – świat w którym ktoś miał kochających rodziców zabierających go na spotkanie z Myszką Miki – był światem wyobrażonym. To było coś o czym tylko się opowiadało, oglądało w telewizji, w kinie, jakiś rodzaj legendy. Coś, co istnieje ,,za górami, za lasami''. Ale nie obok.
Jednak oto do sierocińca przyszła Marina. Marina z tego idealnego świata. I nie chciała o tym świecie opowiadać. Nie pozwalała innym dziewczynkom zbliżyć się do siebie. Zamiast tego uczyniła ze swojej odmienności sztandar, mur, którego nikt nie miał przeskoczyć. Twierdzę, do której nie chciała nikogo wpuszczać.
,,Co noc jedna z was będzie lalką. Ja ją umaluję i będzie lalką. A my będziemy na nią patrzeć i się z nią bawić. Ona będzie dla nas dobra, a my będziemy dobre dla niej.''
Nawet zabawa, którą Marina wymyśliła nie zakładała uczestnictwa jej samej.
Barba jest naprawdę dobrym pisarzem – ma świetny warsztat i dobrze czyta się jego książki. Ale z drugiej strony skupia się on na tych najbardziej obrzydliwych i odrażających ludzkich odruchach, o takich emocjach i myślach, zachowaniach i reakcjach o których w zasadzie wolimy nie wiedzieć i nie pamiętać.
Jest w jego historiach coś upiornie turpistycznego – fascynacja tym, co najgorsze.