Być może wiecie, być może nie, ale twórczość Marty Kisiel bardzo lubię. Cenię jej humor, jej umiejętność tworzenia coraz to ciekawszych historii, a przede wszystkim uwielbiam ją za stworzenie Małego Licha, czyli aniołka stróża, który jest... Specyficzny, ale za to bardzo kochany. Nie mogłam więc przejść obojętnie obok książek z serii o Małym Lichu właśnie. Jak to się skończyło? Za chwilę Wam opowiem.
Bożydar Antoni Jekiełłek to chłopiec, który jest pół człowiekiem a pół widmem. Jego życie właściwie przypomina sielankę: trójka dorosłych sprawuje nad nim opiekę i właściwie pozwala na wiele rzeczy, jego aniołem stróżem jest kichające Małe Licho, a on sam nie musi chodzić do szkoły, bo uczy go mama i wujek. No tak... Tylko że pewnego dnia okazuje się, że jednak MUSI chodzić do szkoły, by poznać kolegów, choć nie za bardzo mu się to podoba. Jego widmowa przypadłość wcale mu nie pomaga, a co więcej: może mu przynieść sporo problemów. Więc co zrobić, kiedy podczas balu przebierańców Bożek nagle znika?
Zacznę od tytułowego bohatera całej serii, czyli Małego Licha, Liszka – jak kto woli. Nie będę oryginalna, ponieważ kocham tę postać i jest ona jedną z moich ulubionych postaci EVER. Małe Licho to właściwie dziecko, a raczej pewne odwzorowanie dziecka, dlatego też jest aniołem stróżek Bożka, a nie na przykład jego mamy. Jednak mimo tego, że ten bohater jest tak malutki i dość niedojrzały, to skrywa w sobie ogromne serce, wielki pociąg do słodyczy, a także mnóstwo pierza na sobie. Podsumowując: Małe Licho to miłość.
Bożek, czyli główny bohater powieści to chłopiec, który, choć niekoniecznie pasował mi zachowaniem, to wzbudził moją sympatię. Jest jeszcze dzieckiem, więc wszelkie szaleństwa z jego strony, bunty czy dziwne (czasem naprawdę bardzo) pomysły mogą mu zostać wybaczone całkowicie. Cieszę się, że Marta Kisiel nie pokazała go jako postać dziecka takiego głupiutkiego, z którego wpadek trzeba się śmiać, ale jako chłopca, który się uczy i motywuje do nauki innych (na przykład młodszych czytelników).
No tak, o bohaterach, jak zawsze się trochę rozpisałam, ale trzeba przejść teraz do kilku słów na temat samej akcji. Na początku wszystko dzieje się tak powoli, ospale wręcz, ale w momencie, kiedy Bożek idzie do szkoły — zaczyna się prawdziwa zabawa. Czytelnik towarzyszy bohaterom podczas ich codziennego życia, a Bożkowi podczas jego pierwszych dni w szkole. Poznaje jego problemy, wątpliwości i troski związane z jego „innością”. Myślę, że jest to najważniejszy wątek, jaki jest tutaj poruszony.
Nie raz i nie dwa zdarzało się, że dzieciaki były okrutne dla tego jednego człowieczka, który w jakiś sposób od nich odstawał: nie miał takich rzeczy jak oni, nie zachowywał się jak inni czy też wyglądał inaczej. Marta Kisiel za pomocą Bożka uczy młodych odbiorców, że zawsze należy być sobą, bo najważniejsze jest, żeby akceptować siebie takimi, jacy jesteśmy. Osoby, które z jakiegoś powody się z nas wyśmiewają, nie powinny być dla nas istotne, bo sami wiemy, co jest dla nas najlepsze (no i przeważnie rodzice też).
Małe Licho i tajemnica Niebożątka to książka, która sprawiła, że zrobiło mi się ciepło na sercu, a na ustach pojawił się szeroki uśmiech. Ta historia trafi nie tylko do młodszych, ale i do tych starszych również — czego sama jestem przykładem. Z pewnością będę polecać tę pozycję wszystkim, bez wyjątku.