„Zamek po drugiej stronie lustra” to z pozoru tylko opowieść o siedmiorgu młodych ludzi, którzy odnaleźli schronienie w tajemniczym zamku po drugiej stronie lustra. Ale nie dajcie się zwieść pozorom. Mizuki Tsujimura stworzyła historię, która jest jak ukryte przejście – im dłużej nią podążasz, tym bardziej czujesz, że pochłania też ciebie.
To książka subtelna, wolno snująca się, z pozoru oszczędna w wydarzenia – jakby samo tempo narracji próbowało oddać zamknięcie w czterech ścianach, przygaszone światło, oddech, który odbija się od szyb. Widać tu odrazu azjatycki minimalizm, który nie każdemu przypadnie do gustu, ale moim zdaniem to właśnie w tej prostocie tkwi siła.
Motyw lustra, jak w baśniach i klasykach realizmu magicznego, ma tu nie tylko symboliczne, ale wręcz psychologiczne znaczenie. Bohaterowie przekraczają je nie po to, by uciec – lecz by zrozumieć. Nie znajdują za nim ucieczki, ale odpowiedzi. Choć na początku wydaje się, że to świat fantasy, z zamkiem, Wilczycą i magicznym kluczem – to raczej psychodrama osadzona w przestrzeni snu, przypominająca „Alicję w Krainie Czarów”, lecz o znacznie cięższym kalibrze emocjonalnym.
Nie sposób nie dostrzec, że Zamek jest symbolem. Bezpieczna przestrzeń, jakby stworzona przez zbiorową podświadomość nastolatków, którzy nie znaleźli miejsca w realnym świecie. W baśni można schować się przed rzeczywistością, ale nie na zawsze – i właśnie to napięcie między eskapizmem a konfrontacją z traumą staje się rdzeniem powieści.
Jednym z najbardziej uderzających aspektów książki jest... niewidzialność dorosłych. Nie znikają oni fizycznie, ale emocjonalnie – są nieobecni, bierni, bezradni. Matka Kokoro, początkowo chłodna i nieuważna, staje się cichym symbolem przebudzenia. Reszta dorosłych przypomina tu raczej cienie na ścianach – są, ale nic nie rozumieją. To smutna diagnoza społeczna, szczególnie bolesna w kontekście realnego zjawiska hikikomori, którego echa rozbrzmiewają przez całą powieść.
Niektórych czytelników może zniechęcić tempo – faktycznie, wiele scen to tylko dialogi, wspólne przesiadywanie w zamku, rozmowy o wszystkim i o niczym. I choć nie brakuje tajemnic, zagadek i nagłych zwrotów akcji (jeden twist potrafi zaskoczyć), to nie o fabularną dynamikę tu chodzi. To książka bardziej do czucia niż do czytania. Bardziej do przeżycia niż do przeczytania.
I może właśnie w tym tkwi jej największa wada – i siła jednocześnie. Bo ta powieść nie spieszy się. Nie kokietuje nas tempem. Nie szuka poklasku. Po prostu jest – jak przyjaciel, który siedzi obok i nic nie mówi, a mimo to wiesz, że rozumie.
„Zamek po drugiej stronie lustra” to nie książka dla każdego. I całe szczęście. Nie znajdziesz tu herosów ani łatwych odpowiedzi. Znajdziesz natomiast kruchą, czasem irytującą, ale boleśnie prawdziwą opowieść o samotności i nadziei. I o tym, że niektóre dzieci muszą same siebie ocalić, zanim ktokolwiek zdecyduje się je poszukać.
Polecam ją tym, którzy wiedzą, że lustro nie zawsze pokazuje prawdę… a czasem tylko to, co chcemy ukryć. A także tym, którzy kiedyś, choć na chwilę, czuli się jak Kokoro – zagubieni, niezrozumiani i niewidzialni.
Dziękuję za zaufanie i egzemplarz do recenzji od wydawnictwa @weneedyabooks (współpraca reklamowa) 🩷.