Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Niezwykłe dla grupy Fantastyka na luzie.
Czasami trafiają się takie książki, które nie zauroczą nas od pierwszej strony. Czasem nawet nie od pięćdziesiątej czy setnej. Którym trzeba dać szansę, wejść w ich świat nieco głębiej. Poznać je lepiej. A jeśli da się im szansę... odwzajemnią się z nawiązką. Wielokrotną.
"Ludzie mogli żyć, bo ona zabijała.
Ludzie umierali, bo on żył."
Arawiya, choć jest krainą, w której magia umarła przed laty, trawiona jest przez mroczną siłę, która z każdą chwilą pochłania ją coraz bardziej. Skrawek, po skrawku.
Morderczy las, Arz, z każdym dniem przesuwa się w głąb wyspy, bliżej osad mieszkańców, pożerając wszystko na swojej drodze.
Zafira z racji urodzenia, jest na gorszej pozycji. I nie chodzi tu nawet o klasę czy hierarchię społeczną, ale o to, że... urodziła się kobietą. Sam ten fakt czyni ją gorszą i mniej wartościową. Jednak uprzedzenia nie zabijają hartu jej ducha. Codziennie przywdziewa gruby płaszcz, twarz otula kapturem i wyrusza w głąb Arzu, aby polować i nakarmić swoich ludzi. Staję się kimś innym. Staje się Łowcą.
Nasir jest Księciem Śmierci. Przyodziany w strój asasyna i ostre miecze również wyrusza na polowanie. Choć jego zdobycz nieco się różni od tej upolowanej przez Zafirę.
Oboje wyruszają w podróż po magiczny artefakt. Artefakt, który może uratować Arawiyę i uchronić ją przed pochłaniającym mrokiem.
“Jesteśmy dwiema głodnymi, samotnymi duszami, które zostały pozostawione na pastwę tej skąpanej w świetle księżyca wyspy, i które niesione są przez nieznany nam prąd. Jesteśmy łowcami płomienia, światłem w ciemności, dobrem, na które ten świat zasługuje”.
Przyznaje szczerze, że wejście w świat “Łowców płomieni” nie było łatwe. Miałam kilka momentów, kiedy musiałam powieść odłożyć na bok i nieco odetchnąć. Ciężki, nieco toporny styl, ogromna ilość zapożyczeń z arabskiego, które się często powtarzały, a przez to, że czytałam w wersji elektronicznej nie wygodnie korzystało mi się ze słowniczka, oraz długie, patetyczne zdania. Jednak... gdy wchłonęłam nieco świata i przywykłam już do stylu autorki, a fabuła ruszyła z kopyta, książka okazała się istną perełką! A zatem rozbierzmy ją nieco na części.
Nie jestem pewna co jest mocniejszą stroną powieści: fabuła czy bohaterowie. Może zacznijmy od fabuły. Istna gratka dla fanów przygód, gdzie zawsze coś się dzieje i nigdy do końca nie jesteśmy pewni jak owa przygoda się zakończy, a bohaterowie wyjdą cało z opresji. Totalny rollercoaster. Z przyjemnością obejrzałabym to w wersji filmowej, jako porządny film akcji!
Ani fabuła, ani akcja nie zwalniają aż do ostatnich stron. Nie zabraknie intryg, tajemnic, brawurowych scen walk, kilku romantycznych zbliżeń czy chwil, kiedy szczęka trochę opadnie na dół. A przez to niestety... książkę pochłoniemy w błyskawicznym tempie.
“- Kwiatki nie pasują do mojego wyrafinowanego gustu.
- Powiedział mężczyzna z kwiatkiem na głowie”.
Pokochałam bohaterów. Których? No właśnie w tym problem – wszystkich!
Zafira skradła moje serce dzięki ogromnej metamorfozie jaką przeszła w trakcie wyprawy – od odważnej, lecz nieco stłamszonej kobiety, żyjącej w małej społeczności i ukrywającej się za osłoną płaszcza, do ognistej wojowniczki z pazurem, nie bojącej się pokazać swojej prawdziwej natury. Cała ekipa, która towarzyszy Zafirze w podróży została wyśmienicie skomponowana, a każda postać idealnie wyważona. I choć była postać, która na początku nieco mnie irytowała swoim zachowaniem, z czasem całkowicie mnie do siebie przekonała. Wyprawa w iście doborowym towarzystwie, które nieraz rozbawi nas ciętą ripostą.
“Gdyby był poetą, powiedziałbym, że jej oczy były jak modre niebo skute grubym lodem. Albo coś w tym stylu. Niestety Nasir nie był poetą, dlatego jej oczy przypominały mu dwie bolesne, zimne otchłanie”.
“Łowcy płomienia” to powieść, która totalnie mnie zaskoczyła. Po ciężkim i niezbyt przyjemnym wstępie, który długo się rozwijał, przerodziła się w niesamowitą i fascynującą podróż, którą odbyłam z wielką przyjemnością. Niejednokrotnie miło mnie zaskoczyła nieoczekiwanymi zwrotami akcji i wciągającą fabułą, którą czytało się z wypiekami na twarzy. A wszystko to rozgrywające się na magicznych, arabskich piaskach, przenoszących czytelnika do zupełnie innego świata i odrębnej kultury. Choć bohaterka ma niespełna dwadzieścia lat, nie jest to powieść młodzieżowa. To zwariowana mieszanka Aladyna, Igrzysk śmierci i Assasin Creed, osadzonych w zupełnie nowej i dużo ciekawszej odsłonie. ~hybrisa