Ostatnimi czasy bardzo dużo mówi się o uzależnieniach od Internetu. Starsi ludzie narzekają, że nowe pokolenie niedługo zatraci umiejętność rozmowy, ponieważ wszystkie gesty są zastępowane emotikonami, a tonacja głosu wyrażana jest poprzez małe i wielkie litery. Muszę przyznać, że również jestem osobą, która miałaby dość spory problem z nieużywaniem komputera chociażby przez tydzień. To dlatego z wielką chęcią sięgnęłam po książkę Pawła Olearyczka „Nie pytaj mnie o Rose”, która swoim opisem bardzo mnie zaciekawiła.
Krzysztof to 27-letni maminsynek, pantoflarz, życiowy nieudacznik, który znany jest prawie na każdym portalu lub stronie internetowej. Trudno się temu dziwić, skoro na komputerze spędza prawie cały dzień, czasem i noc. Obce mu są jakiekolwiek zajęcia domowe oraz praca, ponieważ mieszka z matką, która cały czas mu gotuje, sprząta, prasuję i daje kieszonkowe ze swojej wysokiej emerytury. Wszystko się jednak zmienia, kiedy poprzez MySpace poznaje piękną Polkę przebywającą w Afryce bez grosza przy duszy. Rose, bo tak właśnie nazywa się nieznajoma, prosi mężczyznę o pomoc w powrocie do ojczyzny, oczywiście chodzi o pieniądze na bilet lotniczy. Krzysztof nie zamierza przystać na taką propozycję, ponieważ uważa, że jest to zwykły złodziej, który żeruje na zdesperowanych naiwniaków. Z jednaj strony nieufny, a z drugiej oczarowany zaczyna korespondować z kobietą, a kiedy nie dostaje od niej żadnej wiadomości decyduje się na podróż dookoła świata, byleby tylko ją odnaleźć.
O Pawle Olearczyku w internecie nie mogłam znaleźć prawie nic, oprócz tego, że jest autorem książki „Nie pytaj mnie o Rose”, która wcześniej nosiła tytuł „Rose” i została wydana przez wydawnictwo My Book w 2008. Co ciekawe, pisarz, podczas pisania powieści, bazował na swoich własnych przeżyciach, chociaż jak to w życiu bywa, jego historia nie zakończyła się happy endem. Na szczęście Olearczyk pomyślał, aby zmienić końcówkę i stworzyć wspaniałą historię, którą czyta się z zapartym tchem od początku do końca.
Do książki podeszłam z wielką ochotą, ponieważ uwielbiam wszystkie pozycje o miłości w Internecie. Moim zdaniem owe historie są zdecydowanie lepsze od klasycznych romansów. W nowoczesnych opowieściach o miłości mamy tajemniczość, niepewność, bo nigdy nie wiemy kto tak na prawdę jest po drugiej stronie, a podanie jakiejkolwiek informacji o sobie może skończyć się tragicznie. Ciągle mnie się wydaje, że z każdej strony można spostrzec ostrzeżenia dotyczące wymieniania się danymi za pomocą komputera. Przecież tam może siedzieć zboczeniec, pedofil, morderca... Jednak nie takie przerażające tematy obejmują fabułę lektury. Paweł Olearczyk za wszelką cenę chce nam pokazać, że taka miłość jest możliwa i tylko trzeba wyjść z domu, zaryzykować i zyskać szczęście. Ten optymizm bardzo mnie urzekł i uważam, że jest to jedna z lepszych cech powieści.
Oczywiście, nie jest to jedyna pozytywny aspekt. Wspaniale czytało się książkę dzięki niezwykłemu poczuciu humoru autora przez które ciągle wybuchałam śmiechem w najgorszym momencie, w którym oczekiwano ode mnie powagi, a mianowicie na lekcji. Myślę, że ten współczesny romantyzm to także ogromny plus dla lektury. Szczególnie ta miłość od pierwszego wejrzenia, a właściwie zobaczenia pierwszego zdjęcia; ciepłe listy Rose, a wreszcie podróż Krzysztofa do nieznanych państw tylko, aby odnaleźć miłość swojego życia. wędrówka pełna humoru, wręcz nierealna, z jednej strony była zabawna i pełna zwrotów akcji, z drugiej uważam, iż autor miał za wybujałą wyobraźnie na taki rodzaj literatury, czyli współczesnego romansu lub opowieści obyczajowej. To chyba jedyna wada, ponieważ Olearczyk przesadził w wysyłaniu Krzysztofa co do innych krajów w poszukiwaniu ukochanej. Moim zdaniem wyszło to okropnie sztucznie i nierealnie, przez co czytelnik traci wiarę, że miłość wirtualna może przydarzyć się każdemu.
Cała książka jest bardzo krótka, ponieważ ma trochę powyżej stu stron, bardzo tego żałuję, bo z wielką chęcią poznałabym dalsze losy Krzysztofa, mojego ulubionego bohatera z niebanalnym poczuciem humoru, który odważył się zaryzykować. Autor nie szczędził również opisów emocji i rozterek postaci, które, ma się rozumieć, są przepełnione komizmem. To dlatego do gustu najbardziej przypadł mi pierwszy ROSEdział, który w całości poświęcony jest blogowi mężczyzny w pierwszej osobie, jego dotychczasowym życiu realnym i wirtualnym.
Podsumowując, „Nie pytaj mnie o Rose” to wspaniała książka dla osób, które jeszcze nie zatraciły wiary w miłość od pierwszego wejrzenia, nawet jeżeli ona zdarza się przez Internet. Moim zdaniem jest to opowieść godna każdego czytelnika, który lubi się wzruszać i śmiać jednocześnie.