Jest to historia polskiego miasteczka, w którym większość mieszkańców stanowi białoruska mniejszość narodowa. Dochodzi tam do tajemniczej zbrodni, w którą zamieszani są praktycznie wszyscy bohaterowie. Załuska wybrała niefortunny czas na wizytę w tamtych stronach, przez co zostanie wplątana w rozwikłanie tej sprawy.
Książka oferuje nam dość sporo wątków. Mimo tego, że czytałam ją codziennie, więc nie miałam jakiejś dłuższej przerwy by zdążyć coś zapomnieć, to i tak byłam w stanie się pogubić i jednak czasem musiałam poświęcić chwilę na zastanowienie się kto jest kim i o co tu teraz chodzi. To jest trochę na minus, ponieważ jakby to ładnie wyjaśnić… rozdział o osobie A był w okolicach setnej strony, a potem ta postać pojawia się dopiero na czterysta dziesiątej stronie. Nie sprawdzałam tego, chciałam pokazać jak ja to odczuwałam. Myślę, że można to było poukładać nieco inaczej.
Dalej, coś co akurat mi się podobało, ale ta kwestia zauważyłam ma wiele wrogów – przeskoki w czasie. Ogólnie zazwyczaj nie jestem fanką tego zabiegu, ale w wykonaniu pani Bondy naprawdę mi się to spodobało. Widać, że autorka zrobiła kawał dobrej roboty zdobywając materiały do książki, dodatkowo historie z przeszłości ciekawiły mnie dużo bardziej, niż te z teraźniejszości.
To co mnie rozbawiło to fakt, że na dość spory kawał czasu kompletnie znika nasza główna bohaterka, a tak właściwie jak się teraz nad tym zastanawiam, to ogólnie jest jej tak mało, że równie dobrze mogłoby jej nie być. Mimo wszystko, nie wiem czy tak to powinno wyglądać, nie przepadam za tą postacią, ale to w końcu jej cykl, więc to trochę zabawne.
I ostatni już zarzut, do połowy książki, może kawałek dalej, nie mogłam się oderwać, naprawdę bardzo zaciekawiła mnie historia tamtego rejonu. Fabuła była naprawdę intrygująca, a potem trochę się posypało. W pewnym momencie już sama nie wiedziałam skąd się bierze dany rozwój akcji, autorka chyba sama się już trochę pogubiła. Ale i bez tego, to co się wyczynia w tej książce na ostatnich powiedzmy 100 stronach to śmiech na sali. A finał, to już mnie wręcz zirytował. Nie potrzebuję ckliwego zakończenia, gdzie żyli długo i szczęśliwie, żeby książka mi się podobała, no ale jednak fajne są takie z pazurem, tutaj autorka miała szerokie pole do popisu by zrobić mocny finał. Widać, że taki miała zamysł, ale dla mnie to był jeden wielki face palm. W drugiej połowie książki niedorzeczności jest sporo i to przede wszystkim właśnie one wpływają na moją ocenę.
To co mi się najbardziej podobało, to lekkość czytania. To jest naprawdę ogromna cegła, której kompletnie się nie odczuwa w czasie lektury. Strony same się przerzucają. Styl autorki jest naprawdę dobry, dlatego mimo że jeszcze jej książki pod względem fabuły mnie nie urzekły, to próbuję dalej, ponieważ bardzo przyjemnie się czyta, a o to właśnie chyba tu chodzi. Pani Bonda wplata szczegóły na tyle dobrze, że nie idzie odczuć przemęczenia nimi. Muszę przyznać, że 1 część cyklu podobała mi się dużo bardziej. Ta powieść jednak podupada dość mocno od połowy, za dużo chaosu i przesad, traci na wiarygodności. Stąd taka, a nie inna ocena.