Na polskim rynku wydawniczym to właśnie Magda Stachula tak naprawdę była pionierką dreszczowców domestic noir. Mają one być niepokojące, mają dziać się w zasadzie za zamkniętymi drzwiami, w czterech ścianach, w ciasnej przestrzeni. I do tej pory każda kolejna powieść autorki powodowała, że pojawiała się gęsia skórka u czytelnika już niemal od pierwszych czytanych zdań. Tym razem oddała w ręce czytelników "Loft". Książkę z tak klimatyczną okładką i tytułem, że to w zasadzie wystarcza, żeby poczuć ten specyficzny strach i ogromną potrzebę dowiedzenia się jakie zło się wewnątrz czai.
Gdańsk. Główne miejsce akcji i miasto, do którego uciekła jedna z bohaterek ze Śląska. Chciała w nim zgubić przeszłość i zacząć żyć na nowo. Zamieszkała więc z partnerem i została instruktorką fitness. Ale zanim para postanowiła zamieszkać razem, to Dominika przebywała w lofcie po drugiej stronie ulicy. Tam teraz wprowadziła się Ilona, która fascynuje zarówno Dominikę, jak i jej sąsiadkę. Ta druga natomiast ma też lekką obsesję na punkcie swojego męża, bo myśli, że ją zdradza. Śledzi go więc dosłownie przez cały czas.
Ilona jednak nie bez powodu mieszka właśnie w tym konkretnym miejscu. Ma tam idealny widok na kamienicę naprzeciwko i dwie pary, które obserwuje. Ma zamiar wyciągnąć na światło dzienne tajemnice. A każde z bohaterów ma ich sporo, każde coś ukrywa, każde kryje w sobie zło. A kiedy dochodzi do morderstwa, wszystko komplikuje się jeszcze bardziej... i ta niepokojąca starsza kobieta w tle, która przewija się za każdym razem niespodziewanie, ale wręcz nachalnie.
Stachula przyzwyczaiła czytelników do tego, że podczas lektury jej thrillerów strach jest odczuwalny niemal non stop. O to chodzi i człowiek ma się zastanawiać później czy ktoś go nie obserwuje, nie chodzi za nim i czy sąsiedzi są mili z jakiegoś konkretnego powodu. W tym przypadku udało się to autorce po raz kolejny i choć zaczynam wyczuwać pewien schemat, przez który powiedziałabym, że czytanie kilku powieści autorki pod rząd mogłoby spowodować, że zrobiłoby się nieco monotonnie, to jednak warto każdą z nich poznać.
Tym razem Stachula postawiła też na krótkie rozdziały, a już tuż przed pierwszym mamy informację, że jest to część przed morderstwem, co natychmiast uderza do głowy i sprawia, że czytelnik zastanawia się kiedy pojawi się trup, kto zabije, kogo zabije i po co. Genialnie przez to budowane jest napięcie i nie schodzi ono do samego końca.
Czy jest to książka przewidywalna skoro widać powoli pewien schemat? Dla mnie tak, podejrzewałam już mniej więcej w połowie w jakim kierunku to wszystko zmierza i faktycznie okazało się, że miałam rację. Nie popsuło mi to jednak przyjemności z lektury, bo przecież pewności nie miałam żadnej jak to zostanie pociągnięte, póki nie poznałam zakończenia.
Ponownie autorka postawiła na domestic noir i słusznie, bo jest niekwestionowaną mistrzynią tego gatunku jeśli chodzi o polską literaturę. To thriller, którego nie da się odłożyć nawet na chwilę więc rozpoczynanie czytania go wieczorem spowoduje, że nie dość, że nocka będzie zarwana, to jeszcze później pojawi się niepokój, czy można pójść spokojnie do łazienki, czy ktoś przypadkiem nie patrzy...
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Luna.