To jedna z tych książek, których nie zapomnicie. Niekoniecznie polubicie się z prozą Karin Smirnoff, ale jednego jestem pewien - nie pozostawi was obojętnymi. Jak to mówią w Stanach - "it's something else". Książka wyjątkowa. Poruszająca do głębi, wręcz wstrząsająca i tak bardzo smutna.
"Pojechałam do brata na południe" to pierwszy tom (z trzech) sagi rodziny Kippów, która zapoczątkowała karierę literacką Karin Smirnoff. Opowiada o losach Jany Kippo, kobiety, która po latach nieobecności wraca do rodzinnej wsi na północy Szwecji, aby pomóc swojemu, uzależnionemu od alkoholu, bratu. Wizyta ta staje się dla niej konfrontacją z przeszłością, pełną przemocy, biedy i tajemnic. Jana musi zmierzyć się nie tylko z demonami brata, ale też z własnymi traumami, które odkrywają się stopniowo w trakcie narracji.
Smirnoff pisze w niezwykły sposób, który od razu przykuwa uwagę. Jej język jest prosty, oszczędny i bezpośredni, ale jednocześnie pełen metafor i obrazów. Autorka rezygnuje z tradycyjnej interpunkcji i łączy wyrazy w długie ciągi, tworząc swoisty rytm i melodię tekstu. Niektórzy mogą uznać to za manierę lub utrudnienie, ale dodaje to powieści oryginalności i siły wyrazu. Dlatego wielu określa ten debiut mianem objawienia. Wyrazy uznania należą się również Agacie Teperek, która stanęła przed nie lada wyzwaniem zabierając się za przekład. Jednak wywiązała się z tego zadania bardzo dobrze!
Smirnoff nie owija w bawełnę, nie unika trudnych tematów ani nie oszczędza bohaterów. Pokazuje brutalną i surową rzeczywistość, w której ludzie żyją na skraju ubóstwa, cierpią z powodu alkoholizmu, chorób, samotności i izolacji. Nie ma tu miejsca na sentymenty, humor ani nadzieję. Jest tylko walka o przetrwanie i zachowanie ludzkiej godności. Do tego opis pełen brudu i określeń, które gryzą się z tym co kojarzymy z literaturą "piękną". Niewiele jest piękna w malowanej tu Szwecji.
Powieść Smirnoff jest nie tylko dramatem psychologicznym, ale też społecznym. Autorka ukazuje kontrast między regionami Szwecji, gdzie duża część jest zapomniana i zacofana, a ludzie są skazani na siebie i na łaskę natury. Smirnoff nie idealizuje ani nie demonizuje swoich postaci, ale stara się je zrozumieć i wyjaśnić ich motywacje. Nie ma tu czarno-białego podziału na dobrych i złych, tylko szare odcienie ludzkiej natury. Każdy bohater ma swoją historię, swoje rany i swoje marzenia. Niektórzy z nich budzą sympatię, inni obrzydzenie, a jeszcze inni litość. Smirnoff nie daje czytelnikowi łatwych odpowiedzi ani prostych rozwiązań. Pokazuje, że życie jest skomplikowane i pełne sprzeczności, a każda decyzja ma swoją cenę i konsekwencje.
Zgadzam się z tym, że "Pojechałam do brata na południe" może pretendować do miana arcydzieła współczesnej literatury skandynawskiej. Jest to wstrząsająca i poruszająca opowieść o rodzinie, miłości, winie i przebaczeniu, która skłania do refleksji nad sensem życia, wartością społeczeństwa i rolą jednostki. Jest to także mistrzowskie studium psychologiczne, które pokazuje, jak przeszłość wpływa na teraźniejszość i jak trudno jest się z nią pogodzić. Smirnoff pisze z pasją, talentem i odwagą. Stworzyła niepowtarzalny styl, który może irytować, ale dzięki temu przemawia z jeszcze większą mocą.
Ta książka "it's something else". Piękne wydanie zdaje się nie licować z treścią pełną bólu i brudu. Jednak warto sięgnąć po tę prozę. Miejcie jednak na uwadze, że powieść Karin Smirnoff może was emocjonalnie przytłoczyć. Jednocześnie kocham i nienawidzę tej książki. Nie chciałem w pewnym momencie jej czytać, ale nie mogłem się od niej oderwać.
Dlatego polecam ją każdemu, kto lubi inteligentną, angażującą i wyjątkową prozę, nawet jeśli ma popsuć mu humor.