Matematyka, miłość, park przygody (nie rozrywki), królik z odpadającym uchem, trup w zamrażarce (który potem w tajemniczy sposób z niej znika), sztuka (Tamara Łempicka nawet), Schopenhauer-filozof i Schopenhauer-kot… Czego w tej książce nie ma? Od czego zacząć jej recenzję?
Chyba należałoby zacząć od głównego bohatera, bo Henri Koskinen jest zdecydowanie najciekawszą i najbardziej oryginalną postacią z dotychczas wykreowanych przez Anttiego Tuomainena. Jest to wierny sługa królowej nauk, człowiek ślepo ufający wykonanym przez siebie obliczeniom i działający w oparciu o nie. Z chaotycznego, niespokojnego dzieciństwa udało mu się przejść w uporządkowaną i bezpieczną dorosłość, właśnie dzięki matematyce, a także filozofii (wspomniany Schopenhauer jest jego ulubionym myślicielem). Zupełnie inną drogą poszedł natomiast jego brat Juhani, który właśnie umarł i pozostawił Henriemu w spadku park przygody Fun-Landia. Z okołoparkowymi długami oraz groźnym, przestępczym zapleczem. Dzieje się to akurat w momencie, kiedy Henri traci ukochaną i nadzwyczaj poważnie przez siebie traktowaną posadę aktuariusza (słowo i profesja nieznane mi dotąd, biedna ja). Traci ją, ponieważ nie umie się przystosować do zasad wprowadzanych przez szefa w jego miejscu pracy, nie rozumie ich, uważa za głupie, a przede wszystkim czuje, że nikt w tej firmie poza nim nie traktuje wystarczająco poważnie matematyki. I to go osobiście bardzo mocno uraża i obraża. Okazuje się, że w swoim podejściu jest mocno osamotniony, bo nie udaje mu się znaleźć nowej pracy tak szybko, jak myślał. W ogóle nie udaje mu się znaleźć takiej pracy, jaką spodziewał się znaleźć praktycznie zaraz po zwolnieniu.
I właśnie w takim momencie życiowo-dziejowym przychodzi Henriemu zająć się parkiem przygody (nie rozrywki, co po raz kolejny podkreślam, a różnicę wyjaśni Wam Henri, jeśli sięgniecie po książkę):
Zwolniłem się, bo nie mogłem dłużej patrzeć, jak moje miejsce pracy zmienia się w plac zabaw. A potem dostałem w spadku prawdziwy. (s.56)
Bardziej niepasującego doń zajęcia chyba sam nie zdołałby sobie wyobrazić - cóż, życie. Ale nie może pozostać obojętny na prośbę brata, którą ten przekazał mu w liście. I to jest ta iskierka nadziei, która pozwala myśleć, że jeszcze będą z Henriego ludzie. Treścią książki jest to, czy nadzieja ta nie okaże się złudna. Czy park i Henri wyjdą na prostą.
Nieelastyczność Henriego w zderzeniu ze światem, który jednak wymaga ustępstw i zbaczania z wyrysowanej linii – to jest główny i całkiem poważny temat najnowszej powieści Tuomainena, a także główne źródło komicznych (czasami komiczno-gorzkich) sytuacji, jakie mają w niej miejsce. Książka ta opiera się na postaci Henriego, który w swoim sztywniactwie potrafi być jednak błyskotliwy. Na jego osobowości i tym, co z niej wynika, gdy trzeba zachowywać się nieco inaczej, niż był dotąd przyzwyczajony.
Okazuje się bowiem, że nie wszystko w życiu da się matematycznie obliczyć i statystycznie przewidzieć. Nie wszystko da się w ten sposób wytłumaczyć. Henri, któremu nie mieści się to w ograniczonej matematyką łepetynie (tak!!!) i który nagle zderza się ze ścianą uczuć – nie wie, jak te uczucia przyjąć, pojąć, wyrazić i opisać. Ale robi to, bo te uczucia są zbyt silne, by je zignorować, a co ciekawsze – podobają mu się one. I tak oto Czynnik królika – podobno komedia kryminalna – staje się bardzo ładną, wcale nie ckliwą historią miłosną.
Wspomnieć jeszcze muszę o swoich przedlekturowych obawach, bowiem tę powieść Anttiego Tuomainena przełożono na język polski z języka angielskiego, nie fińskiego i z posłowia wnioskuję, że na wszystkie strony świata idzie ona jako właśnie przekład z angielskiego. Bałam się, czy gdzieś po drodze nie zostanie zgubiona fińskość, charakterystyczne dla autora styl i poczucie humoru. Ale nie, właściwie nie odczułam różnicy. Wyjąwszy może ze trzy potknięcia redakcyjne – jest dobrze. Ponadto, książka ma być sfilmowana – i rzeczywiście, widzę ją na ekranie.
Prawie na sam koniec cytat dla malkontentów, trzeba tylko zamienić sobie drogą restaurację, w której stawiają przed nami wielki talerz z kropką jedzenia pośrodku na książkę i nasze oczekiwania względem niej:
Mimo to dochodzę do wniosku, że cel tak kosztownego wieczoru nie polega na tym, by wyszukiwać błędy logiczne w wywodach kelnerów czy demaskować próby mydlenia gościom oczu, tylko na tym, by jak najdłużej siedzieć naprzeciw siebie. (s.240)
I już całkowicie na sam koniec – gdybym nie była fanką Tuomainena, dałabym tej książce dwie gwiazdki mniej. Zróbcie sobie z tą wiedzą, co Wam się podoba.