Miałam bardzo duże oczekiwania względem tej powieści. Pierwszy tom – Córka Bogini Księżyca – całkowicie podbiła moje serce. Uwielbiałam w niej dosłownie wszystko. Od kreacji bohaterów i świata, poprzez rozgrywające się tam wydarzenia, kończąc na wyjątkowo subtelnym wątku romantycznym, który choć był istotny, nie wyrywał się na pierwszy plan. Dodatkowo autorka ma przepiękny styl, a czytając, czułam się, jak otulona kocykiem. Przez długi czas byłam przekonana, że jest to jednotomówka, dlatego, gdy pojawiła się zapowiedź drugiego tomu, przebierałam nóżkami, by jak najszybciej mieć ją u siebie.
Wydawało się, że życie Xingyn wreszcie się unormowało. Jej matka została uwolniona, natomiast ona związana była z synem Niebiańskiego Cesarza. Jednak kobieta zdaje sobie sprawę, że nie będzie szczęśliwa jako przyszła Cesarzowa i wraca do matki, a później akcja szybko się rozpędza. Pojawiaja się stary wróg, który nie zamierza odpuścić, pojawia się również nowy, który z kolei zagraża całemu światu. Nasi bohaterowie muszą połączyć siły i mimo wcześniejszych niesnasek, wspólnie stanąć do walki.
Subiektywnie patrząc, lepiej by było, jakby drugiego tomu nie było. Moje wielkie nadzieje zostały rozbite w drobny mak. Czułam się, jakbym dostała morką szmatą w pysk. To wszystko, za co pokochałam pierwszy tom, zostało tutaj wywrócone do góry nogami. Wątek fantastyczny – przejęcie władzy przez uzurpatora i próba zniszczenia świata – nawet mi się podobał. Nie był może tak dobrze poprowadzony jak mógłby być, ale też nie był zły, choć niektóre rozwiązania wydawały mi się przesadzone. Jeżeli jednak miałabym oceniać tę książkę tylko na podstawie tego jednego wątku, miałaby ona zdecydowanie wyższą ocenę.
Notę znacząco obniżył wątek romantyczny. W pierwszym tomie subtelny, toczący się gdzieś w tle i niewypowiedziany, w drugiej części wysunął się na główny plan i stał się nachalny i agresywny. Miłość między Xingyn i Liwei była piękna i prawdziwa. Bohaterowie zawsze mogli na siebie liczyć. Nawet, gdy między nimi były jakieś niejasności czy kłótnie, zawsze stawali w ramię w ramię i nawet w najgorszych tarapatach jeden nie zdradził drugiego. Autorka nie musiała pisać, że bohaterowie są w sobie zakochani, ponieważ czytelnik to widział. To uczucie wręcz biło od naszych bohaterów. W drugim tomie natomiast to „pokazywanie uczucia” zostało zamienione na „mówienie o nim”. Xingyn praktycznie przez całą książkę rozważa, którego z panów chce bardziej. Nie tylko to do mnie nie przemawiało, ale wręcz miałam poczucie, że to wszystko jest robione na siłę. Tak, jakby autorka nie była pewna, czy uwierzymy w to, co chce przekazać, więc koniecznie musi nam o tym powiedzieć. No i mówiła, mówiła, mówiła, a im bardziej ona mówiła, tym bardziej ja miałam tego dosyć.
Serce Wojownika Słońca miało swoje piękne momenty, ale jednak bardziej było takich irytujących. Książkę czytałam bardzo długo, ponieważ nawet nie miałam na to ochoty. Byłam ciekawa, co będzie dalej i jak powieść się zakończy, natomiast po przeczytaniu jednego-dwóch rozdziałów musiałam ją odłożyć, ponieważ nie dawałam rady. Byłam mocno poirytowana tym, co zaprezentowała nam autorka i wkurzałam się na kierunek, w którym rozwijała się akcja. Niestety, według mnie rozwinęła się najgorzej jak mogła, a zakończenie przypieczętowało słabość tej powieści. Ręce mi opadły i chciałabym to „odzobaczyć”. Na plus na pewno styl autorki, wciąż piękny i nawet ten wątek uzurpatora i ratowania świata (choć mam wrażenie, że mógłby być poprowadzony lepiej, gdyby nie rozterki miłosne głównej bohaterki). Mocno się zawiodłam i nie będę polecać tej kontynuacji. Nie psujcie sobie pierwszego tomu.