Po lekturze serii takich jak Dary Anioła czy Diabelskie Maszyny, do przeniesienia wydarzeń fabularnych do Los Angeles podchodziłam dość sceptycznie. Autorka od samego początku wybierała miejsca dość charakterystyczne, ale jednak mające swego rodzaju aurę tajemniczości, która idealnie wpasowała się w stworzony przez pisarkę klimat powieści - najpierw był to Nowy Jork, potem Londyn. Te dwa miasta niewątpliwie kojarzyły się z intrygami, tajemnicami oraz obecnością demonicznych stworzeń z innych wymiarów. Jako osobie zaznajomionej z poprzednimi dziełami, ciężko było mi się przestawić na wesołe, kolorowe, skąpane w słońcu LA. Prawdopodobnie ten sam problem miała osoba, która swoją przygodę z Nocnymi Łowcami rozpoczęła właśnie od tej konkretnej serii. Z drugiej jednak strony możemy się zastanawiać, czy nie był to zabieg celowy - dlaczego bowiem w takim mieście miałoby się dziać coś złego? Clare być może świadomie zestawiła ze sobą te dwa kontrastujące elementy - codzienne życie w słonecznym Los Angeles oraz problemy związane z siłami ciemności. Do mnie niestety to nie trafiło. Miałam spory problem z rozeznaniem się w kolejnych lokacjach, mimo iż autorka, w typowy dla siebie sposób, dość dokładnie rozmieściła wszystkie miejsca, decydując się na logiczne i treściwe opisy, z których można było wywnioskować naprawdę wiele. Podobne zabiegi stosowała w poprzednich książkach - rzeczywiste nazwy ulic, miejsc czy atmosfera panująca w danym mieście. W przypadku Nowego Jorku czy Londynu wyszło jej to naprawdę ciekawie, zaś w Mrocznych Intrygach miałam dziwne wrażenie, że miejsce fabuły istniało dla siebie, zaś bohaterowie dla siebie - zupełnie osobno.
Powieść skonstruowana raczej klasycznie, a nawet charakterystycznie dla Clare. Zaskakuje, a może nawet przeraża sama grubość książki - blisko osiemset stron, nie wliczając epilogu oraz fragmentu kolejnego opowiadania. Osobiście jestem zwolenniczką książek grubszych, o ile te faktycznie są napisane w sposób ciekawy, bez niepotrzebnego, przysłowiowego lania wody. Niestety, w tym przypadku zdarza się to nadzwyczaj często, co dość mocno rzuca się w oczy, a może nawet przeszkadza. Mamy wiele scen, których zadaniem zdaje się być jedynie zapełnienie kilku kolejnych stron, a które jednocześnie nie wnoszą do historii niczego konkretnego. I chociaż mogą one być odbierane jako chwilowy odpoczynek od bieżących wydarzeń związanych z głównymi wątkami, to jednak zostały stworzone niezbyt ciekawie, czasami nawet wywołując irytację czytelnika. Osobiście po raz pierwszy uderzyły we mnie rozważania Arthura na temat rodzajów miłości. Z perspektywy dalszych wydarzeń czytelnik niewątpliwie może odszukać w tym jakąś wskazówkę, jednak w momencie czytania mamy jedynie niewielki zasób wiedzy oraz niespełna rozumu miłośnika filologii klasycznej, który z powodu chorób i wspomnień nie jest w stanie samodzielnie prowadzić Instytutu i wychowywać swoich bratanków. Nikt więc nie zastanawia się nad sensem wypowiedzi tego konkretnego bohatera, wszak przez wszystkich, włącznie z bohaterami, jest on postrzegany jako introwertyk, któremu nie należy przeszkadzać w pracy nad.. czymś. Bo tak - wszyscy są świadomi tego, że Arthur nieustannie pracuje, tyle tylko, że nie nad sprawami związanymi bezpośrednio z Nefilim, ale jednak nikt nie zauważył, że do tej pory to nastoletni Julian zajmował się tym, co było istotne dla rozwoju Instytutu w Los Angeles. Czy to przypadkiem nie zaburza konwencji dobrze znających się, wiedzących o sobie wszystko parabatai? Sam fakt stworzenia tajemnicy, z którą przez lata Julian musiał żyć w osamotnieniu, był pomysłem dobrym, jednak jego realizacja pozostawia naprawdę wiele do życzenia.
Druga sprawa - rozpraszanie uwagi bohaterów. Clare niewątpliwie miała dobre chęci; budowanie napięcia próbowała przeplatać z momentami zabawnymi, których zadaniem miało być sprawienie, że na ustach czytelnika pojawiał się uśmiech. Niestety, to również się nie udało. Zastosowane przez nią rozwiązania niewątpliwie mogłyby się okazać skuteczne, gdyby książka była przeznaczona dla dzieci, a nie starszych czytelników, którzy bądź co bądź posiadają zdolność analizowania i zagłębienia się w lekturę. W tym przypadku w pamięci utkwiła mi scena, gdy na jaw wyszły problemy zdrowotne Arthura, dla którego Malcom przygotowywał lekarstwo w porozumieniu z Julianem. Jakim cudem odważna, rozwiązująca tajemnicę śmierci swoich rodziców Emma dała się rozproszyć czczym gadaniem o.. pizzy? Szczególnie w chwili, gdy chodziło o zdrowie i życie osoby, która należała do rodziny, której częścią bohaterka również się stała? Do wspomnianego wątku powracamy także pod koniec powieści, kiedy w Instytucie zjawia się Inkwizytor żądający wyjaśnień. Autorka ewidentnie pragnęła, aby postaciom wszelkie wybryki oraz śledztwo prowadzone bez konsultacji z Clave się upiekły. Udało się, ale dlaczego kosztem czytelnika? Osobiście załamywałam ręce w tego typu momentach, zwłaszcza, że w całej powieści ich nie brakuje.
Razi również brak konsekwencji w kwestii posiadanej przez Nocnych Łowców wiedzy. Poprzednie książki miały w sobie coś charakterystycznego, co ujmowało czytelnika - ewidentne, doskonale widoczne rozgraniczenie między światem ludzi a tym magicznym, gdzie nowa technologia nie miała racji bytu. Instytut w Los Angeles wyłamał się ze schematów; możemy czytać o tym, jak Nocni Łowcy podróżują samochodem, każdy z nich posiada telefon, a bliźniaki świetnie radzą sobie z obsługą komputera. Minęło pięć lat - w porządku. Najwidoczniej nawet Nefilim są skłonni do zmian oraz próbowania nowych rzeczy, jednak to ewidentnie kłóci się z brakami w wiedzy na temat rzeczy podstawowych - bohaterowie kojarzą takie kultowe postaci jak chociażby Kapitan Ameryka czy Sherlock Holmes, ale nie są pewni, czy istnieje coś takiego jak DNA, czy może jednak wymyślna nazwa DTR? Słowne przejęzyczenia oraz nieświadomie popełniane błędy chyba faktycznie miały być nieodłącznym elementem budowania humoru książki. Być może do połowy czytelników to trafiło, do mnie - niekoniecznie. Kąciki ust drgały mi jedynie w chwilach, kiedy brak zrozumiałej komunikacji zachodził między Markiem a innymi bohaterami, jednak w przypadku tej konkretnej postaci było to fabularnie uzasadnione, dzięki czemu nie zakrawało o absurd lub zwyczajną ignorancję.
Wydarzeniom ewidentnie brakuje postaci pokroju Jace'a czy Willa z poprzednich serii. W Mrocznych Intrygach to właśnie Emmie przypadło w udziale bycie ironiczną, zabawną postacią, której pragnęli prawie wszyscy dookoła. Brzmi znajomo. Autorka nie rezygnowała z utartych, znanych już schematów. Osobiście jeszcze nigdy nie miałam tak mieszanych odczuć w stosunku do głównej bohaterki. Poznaliśmy ją już we wcześniejszych książkach, jednak jedynie jako postać poboczną. Dopiero w ,, Pani Noc '' mamy okazję przyjrzeć się jej bliżej, poznać historię i wyciągnąć odpowiednie wnioski. Ostatecznie jednak wiemy o niej niewiele - nieustannie schodzi się i zrywa z ówczesnym chłopakiem, zaprzyjaźniła się z Cristiną, jest zakochana w swoim parabatai, a jej życiowym celem jest odnalezienie zabójcy rodziców. Kilka tych cech układa się w całkiem niezłą całość, jednak dla mnie postać Emmy jest taką, z którą naprawdę ciężko było mi się zidentyfikować. Była odważna, waleczna, posługiwała się bronią i potrafiła prowadzić walkę wręcz, jednak sceny walki czy treningów były jedynymi, kiedy nabierałam do niej prawdziwej sympatii. Ponadto zyskiwała ona w moich oczach jedynie za sprawą Juliana - swojego całkowitego przeciwieństwa i najlepszego przyjaciela. Jej parabatai, opiekun rodzeństwa, pełen tajemnic artysta, zawsze rozważny i odpowiedzialny, jednak skłonny do łamania zasad dla wyższego dobra. W oczach Emmy był idealny i w moich własnych chyba również. Nie przepadam za postaciami krystalicznymi, jednak z biegiem wydarzeń widzimy, że on wcale taki nie jest. Mimo to - nadal pozostaje, w moim odczuciu, kimś dużo bardziej interesującym niż jego ukochana. Razem tworzą jednak coś, czemu nie można nie kibicować. Motyw zakazanej miłości wydaje się być odgrzewanym kotletem, jednak i taki może być całkiem smaczny. W tym przypadku chodzi bowiem o uczucie rozwijające się na przestrzeni lat, które z czasem stało się czymś niezgodnym z prawem ze względu na odbyty przed laty rytuał parabatai. Tymczasowe rozwiązanie tego problemu oraz inicjatywa podjęta przez Emmę niewątpliwie sprawiły, że zyskała ona w moich oczach. Osobiście po cichu liczę, że ich udawany związek faktycznie przeistoczy się w coś prawdziwego, nawet jeżeli miałyby to być uczucia czysto przyjacielskie, bowiem w przypadku powracającego po latach do domu Nocnego Łowcy dostaliśmy zdecydowanie za dużo wątków romantycznych - związek z Kieranem, bliżej nieokreślone uczucia względem Cristiny oraz nieustanny flirt prowadzony właśnie z Emmą Carstairs.
Natłok postaci w Mrocznych Intrygach niewątpliwie przyprawia o zawroty głowy. Obecność licznego rodzeństwa Blackthornów wprowadza niemałe zamieszanie, jednak szybko można się z nimi zaznajomić. Obiektywnie rzecz ujmując właściwie wszyscy bohaterowie składają się z kilku charakterystycznych jedynie dla siebie cech, poprzez które można je kojarzyć w dalszych rozdziałach. Mark spędził kilka lat w Dzikim Polowaniu, zaś na przestrzeni wydarzeń próbuje na nowo przyzwyczaić się do życia Nowego Łowcy. Livvy i Ty to nierozłączne bliźnięta znające się na komputerach; ona pragnie połączyć się z bratem więziom parabatai, on skutecznie tego unika, zagłębiając się w kolejnych powieściach o Sherlocku. Dru trzyma się raczej na uboczu, ma problem ze stworzeniem zażyłej więzi z rodzeństwem ze względu na różnice wieku, a dodatkowo cierpi z powodu paru dodatkowych kilogramów. Najmłodszy z nich, Tavvy, jest oczkiem w głowie całej rodziny, miewa koszmary, a na sam koniec to właśnie on podsunął im rozwiązanie zagadki tajemniczych morderstw. Ciężko się zatem pogubić, skoro nikt, poza głównymi bohaterami, nie posiada bardziej rozbudowanego charakteru oraz wątków, zaś obecne zachowania rodzeństwa determinuje jedno wydarzenie z przeszłości - utrata rodziców. Z drugiej jednak strony to całkiem zrozumiałe - gdybyśmy chcieli zaprezentować rozterki i problemy całego rodzeństwa, książka musiałaby posiadać drugie osiemset stron.
Wiodący wątek - tajemnicze morderstwa, nieznany kult oraz nowy, niezidentyfikowany pod względem tożsamości i motywów wróg - nie zawiódł mnie ani przez moment. Budowanie napięcia, zbieranie dowodów oraz stopniowe dochodzenie do rozwiązania i połączenia poszczególnych wątków wyszło tutaj naprawdę dobrze. Może nie była to intryga na miarę bestsellera, ale zakończenie niewątpliwie mogło zaskoczyć, co sprawia, że powieść, mimo wielu niedociągnięć i absurdów, była ciekawa. Styl pisania Clare może nie jest nadzwyczaj wybitny i literacki, ale za to ujmuje swoją prostotą. Szczególnie, że docelowym odbiorcą jest młodzież.
Lektura lekka, przyjemna, przeznaczona dla różnych typów odbiorców - jedna osoba może gdybać nad wątkiem kryminalnym i rozwiązaniem zagadki, inna skupi się na wątku romantycznym, w spokoju czekając na podanie zakończenia. Nie ma w tym niczego złego. Zwłaszcza, że, wbrew wszelkim pozorom, na pewne sprawy można przymknąć oko, dzięki czemu całość potrafi naprawdę porządnie wciągnąć. Osobiście wróciłam do tej pozycji po kilku latach. Za pierwszym razem byłam zachwycona, ale po upływie tego czasu tak naprawdę nawet nie pamiętałam, o co dokładnie chodziło. Z perspektywy tych kilku lat spojrzałam na nią pod nieco bardziej krytycznym kątem, jednak za jakiś czas na pewno po raz kolejny do niej wrócę.