Kiedy po raz pierwszy w książkowych mediach ujrzałam okładkę powieści Travisa Baldree’a, nie potrafiłam zrozumieć do końca rosnącego fenomenu tej pozycji. Wiele osób pisało, że okładka może nie jest idealna, ale treść zdecydowanie warto poznać i stanowczo namawiali do oczekiwania premiery tytułu. Nareszcie i ja mogłam sprawdzić na samej sobie, czy Legendy i Latte to książka dla mnie. Czy ta bardzo lekka powieść fantastyczna trafiła w mój gust? O tym w tej recenzji.
Orczyca Viv postanawia odpocząć po wyczerpujących latach pełnych walk i wypraw. Jej największym marzeniem jest prowadzenie własnej kawiarni, ale nie byle jakiej – ale takiej, w której podawana będzie najprawdziwsza KAWA. Orczyca chce zostawić swoją przeszłość całkowicie za sobą, ale szybko okazuje się to trudniejsze, niż zakładała. Na jej drodze stają rywale, którzy będą chcieli od niej czegoś, czego ta im dać nie może. Czy Viv uda się spełnić marzenie i jednocześnie utrzymać swoje bezpieczeństwo? Czy w nowym miejscu odnajdzie kogoś, kto będzie jej przychylny?
Pierwsze strony powieści okazały się przemiłym wstępem do wykreowanego przez autora świata. Nie wstydzę się nawet przyznać do tego, że w pewien sposób Viv i jej ogromne marzenie o własnej kawiarni chwyciło mnie za serce i przypomniało o własnych, niespełnionych dotąd nieśmiałych marzeniach. Myślę, że to dlatego lektura tej książki tak mocno mnie wciągnęła i dostarczyła masy ciepłych uczuć.
Główna bohaterka zdecydowanie zasługuje na całą sympatię świata. Viv jest postacią, której nie mogłam nie polubić - podchodzi do spraw bardzo rzeczowo, pozwalając sobie jednak na odrobinę szaleństwa. Jej doświadczenia życiowe sprawiły, że orczyca stała się dość nieufna w stosunku do nowo poznanych osób, ale gdy te zdobędą jej zaufanie - liczyć mogą na niesamowicie kochaną postać u swego boku. Uważam ją za bardzo dobrze wykreowaną postać, którą da się lubić i o której po prostu nie sposób tak szybko zapomnieć. Podobnie zresztą, jak o pozostałych bohaterach, ale o nich... musicie przeczytać sami.
Legendy i Latte jest książką do granic możliwości przepełnioną zapachem świeżo zaparzonej kawy i niedawno upieczonych ciasteczek. Przysięgam, że jeszcze nigdy nie czytałam tak mocno pobudzającej moje ślinianki do pracy książki - Travisowi Baldree się to udało. Każda kolejna strona fundowała mi zupełnie nowe doznania i wiecie co? Takiej właśnie książki potrzebowałam w gorący, letni dzień.
Nie jest to powieść, w której akcja pędzi na złamanie karku i która będzie wywoływać napięcie i niepewność związane z tym, co się tutaj jeszcze wydarzy. To powieść raczej z gatunku tych, które są niczym wejście właśnie do takiej zacisznej kawiarni – gdzie wszystko zaczyna zwalniać, troski powoli odpływają w niebyt i tylko szuranie krzeseł wraz z szumem rozmów przypominają o tym, że nie jesteśmy w tym miejscu sami. Nie jest to fantastyka, do której zdążyłam się przyzwyczaić, ale nie oznacza to też, że nie dzieje się tutaj nic. Autor zadbał, by czytelnik mógł poczuć dreszczyk niepokoju, jednak nie na tyle duży, by przesłonił on pozostałe odczucia.
Legendy i Latte to zdecydowanie jedna z cieplejszych i lepszych powieści, jakie przyszło mi czytać w ostatnich miesiącach. Wsiąkłam w historię Viv całkowicie, a rozstanie okazało się dość bolesne. Cieszę się, że mogłam poznać ten tytuł i przypomnieć sobie o tym, jak klimat takich właśnie książek mi odpowiada. Jeżeli potrzebujecie czegoś lekkiego, co Was zaciekawi, a jednocześnie sprawi, że natychmiast zapragniecie wypić filiżankę kawy, to jest właśnie książka dla Was.