Bardzo często przechodzimy obok naszego miejscowego Urzędu Pocztowego. Zapewne wydaje nam się, że praca w nim jest nudna i nieciekawa. I zapewne mamy rację. Jednak co by było, gdybyśmy przenieśli się do Ankh-Morpork, do tamtejszego, podniszczonego trochę, Urzędu Poczty i przypatrzyli się trochę temu, jak odradza się na nowo, jak roztacza wokół czar minionych chwil i jak staje się jednym z najważniejszych budynków w mieście. Brzmi interesująco? Z pewnością różni się od naszej miejscowej Poczty. Tutaj Poczmistrzem jest były oszust, pracownikami golemy i staruszkowie o dziwnych przyzwyczajeniach, a nad wszystkimi, także nad budynkiem, wisi widmo klęski.
Ale po kolei. Albert Spangler ma zostać powieszony. Nie byłoby nic w tym dziwnego, w końcu w Ankh wielu rzezimieszków jest wieszanych, bo kółka muszą się kręcić, a tryby zazębiać, jednak co do tego przestępcy Lord Havelock Vetinari ma specjalne plany. Albert Spangler, a tak naprawdę Moist von Lipwig (oszust ten ma bowiem mnóstwo imion i nazwisk, na każdy dzień tygodnia), ma postawić na nogi Urząd Pocztowy Ankh-Morpork, który jest obecnie jedynie marnym cieniem tego, czym był kiedyś. Moist jest sprytny niczym lis, a znając jego kartotekę, Vetinari słusznie przypuszcza, że może mu się udać ożywić przesył listów i podkopać monopol na komunikację będący w ręku podstępnego Reachera Gilta, właściciela sieci sekarów. Moist ma przeciw sobie wiele sił, w tym także samą pocztę, ale dla chcącego nic trudnego, Moist bowiem ma pokłady inteligencji i zdolności interpersonalnych, o które nikt by go nie podejrzewał. On naprawdę może przywrócić Urząd do życia. A także wynaleźć znaczki, poznać miłość swego życia i zagrać na nosie wielkim tego świata.
"Piekło Pocztowe" to Pratchett w najlepszej formie. Mamy tu nową postać, którą autor wprowadza z prawdziwą brawurą - Moist von Lipwig, człowiek, którego nie można nie lubić, odbywa drogę od zera do bohatera. Moist jest miły i sprytny i nawet jeśli wiemy o jego grzeszkach, w dalszym ciągu czujemy do niego sympatię. Podobnie jest z pozostałymi postaciami - poczciarze z Urzędu, sympatyczni staruszkowie z bardzo specyficznym podejściem do świata oraz młody Stanley z pasją do szpilek, a także duża rola niezastąpionego Lorda Vetinariego (który co prawda nową postacią nie jest, ale za to na pewno jedną z najbardziej lubianych).
Ankh-Morpork bardzo się zmieniło, w miarę jak seria szła do przodu. Porównując "Piekło Pocztowe" do "Straż! Straż!", widzimy jak w miasto przeradza się z brudnego i niebezpiecznego molocha w... jeszcze bardziej brudne i niebezpieczne, ale wypełnione nowinkami technologicznymi i nową siłą pomysłów. Teraz do komunikacji służą nie listy, ale sekary, które, domyślam się, są odpowiednikiem telegrafów.
Unowocześnienie miasta, tak jak rewolucja przemysłowa na początku dwudziestego wieku, daje szansę młodym i sprytnym, ale także rekinom finansowym, takim jak Reacher Gilt, główny "zły" "Piekła Pocztowego". Jest on typem wstrętnym, zepsutym do szpiku kości, ale i genialnym. Jest to doskonała przeciwwaga dla pozostałych postaci, które, jak wspomniałam, jesteśmy przez autora prawie że zmuszeni lubić.
Sam Terry oszlifował swój warsztat do błysku i perfekcji, co można było zauważył już przy paru poprzednich tomach Dysku. "Piekło Pocztowe" lśni literacko jak złoty strój Moista - humor stał się jeszcze ostrzejszy, a same wprowadzenie nowej postaci po tylu latach mogło nie obyć się bez turbulencji, jednak Moist okazał się strzałem w dziesiątkę. Pratchett wręcz krzyczy - "dla chcącego nic trudnego! Chcieć to móc! Naucz się biegać zanim zaczniesz chodzić!". Jest to nie tylko zabawna i ciekawa powieść, ale także niezwykle motywująca.
Myślę, że powieść jest skierowana do każdego, kto ceni sobie inteligentny humor i porywające postacie - uważam, że nie trzeba być nawet fanem fantastyki, by podążyć krętymi ścieżkami Ankh-Morpork i zaginąć pośród niedoręczonych listów.