Katarzyna Kruszewska od lat pracuje dla CBŚ. Dzięki najnowszym technologiom za pomocą jednej fotografii potrafi ustalić tożsamość przestępcy. A po godzinach, za pomocą tego samego systemu próbuje ustalić miejsce pobytu jej prababki, która według rodzinnej legendy, nigdy się nie zestarzała. Stanisława Kruszewska wróciła do Polski z długim pobycie w Afryce i zatrudniła się w prywatnej szkole jako nauczycielka francuskiego – jednego z wielu języków, które opanowała do perfekcji w przeciągu czterech stuleci. W międzyczasie oddział polskich żołnierzy w Serbii ratuje młodą dziewczynę napadniętą przez mieszkańców. Dopiero w Polsce ma szansę na normalne życie, z dala od zagrożenia. Bo Monika Stiepankovic – z pozoru niewinnie wyglądająca szesnastolatka – skrywa niebezpieczną tajemnicę. Losy tych trzech nietuzinkowych kobiet, z pozoru zupełnie innych, niespodziewanie splatające się w tej książce pokażą, że trzy panie mają ze sobą więcej wspólnego, niżby się z początku wydawało.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, kiedy rozpoczęłam lekturę, to styl autora – lekki i przystępny, jednocześnie bardzo szczegółowy. Opisami potrafi zbudować atmosferę tajemniczości i jakby wrażenia, że nie wszystko zostało czytelnikowi jeszcze zdradzone. Z początku tylko ogólnikowo napomyka o niektórych wątkach, bohaterowie są anonimowi, by później do nich powrócić i rozwinąć, wdrożyć nas w wydarzenia i życie postaci. Tym sposobem wszystko wydaje się idealnie poukładane, nie sposób się pogubić w historii, ponieważ kolejne wątki wprowadzane są stopniowo – na zasadzie dobieranego warkocza ;) – jak się wyjaśni jedna rzecz, to przychodzi czas na inne. Chociaż wydarzenia są dość przewidywalne, rysuje się pewien schemat, a wątek kryminalny, który toczy się w tle, mnie osobiście nie powalił na kolana, to jednak zupełnie nie przeszkadza w odbiorze – cała historia nadrabia właśnie ciekawym stylem autora i czytałam ją z przyjemnością do ostatniej strony. Szczególnie, że odkrywamy nie tylko przyszłe wydarzenia, ale siłą rzeczy – dużo przeszłych wydarzeń. I tu widać jak dobrze autor czuje się w historii i wykorzystuje ją na korzyść swoich bohaterów.
I muszę wspomnieć o jeszcze jednej perełce, która za każdym razem wywoływała u mnie uśmiech na twarzy – w historię bohaterów autor wplótł samego siebie, swoich przyjaciół i wydawców, związanych z polską fantastyką, jednocześnie zachowując dystans i nie stroniąc od humoru :) Po prostu miodzio :)
Z początku akcja skupia się na głównych bohaterkach – poszukiwaniu Stanisławy i poznawaniu Moniki, dzięki czemu mamy dużo czasu, by się z nimi zapoznać. Autor dużo miejsca poświęca ich zwyczajom, przemyśleniom, spostrzeżeniom i codziennym zajęciom, co było dla mnie równie atrakcyjne, co ich przygody. Ciekawie było zobaczyć jak ludzie mogą się zmienić przez stulecia życia, jakich cech nabrać, żeby przetrwać w coraz trudniejszych warunkach i co mogą pomyśleć o naszych czasach w porównaniu z tymi, które przeżyły. Dlatego niech was nie zdziwi, że znajdziecie w książce opisy broni, walki, chemii i innych niuansów, których ja osobiście się nie spodziewałam, a bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły ;) Długowieczność bohaterek, która powinna być wyzwaniem dla autora, wypadła tu tak naturalnie, że jestem w stanie w nią uwierzyć!
„Kuzynki” to intrygująca opowieść o trójce niezależnych i niezwykłych kobiet, między którymi nawiązuje się nić porozumienia, powoli przeradzająca się w przyjaźń. Książka ma w sumie około 300 stron, ale uprzedzam, że chociaż to wydaje się mało, tak naprawdę nie jest – autor idealnie je zagospodarował, nawet pod koniec akcja trochę mi się dłużyła – spora dawka opisów :) Mimo wszystko, polecam książkę każdemu, kto chciałby zasmakować naprawdę dobrej polskiej fantastyki!