Przeczytałem, w Dużym Formacie bodajże, artykuł o autorze. Ciekawy, nie powiem, ale nie na tyle, żebym – bez zachęty w postaci prezentu – sięgnął po jego książki. Bez oporów czytam powieści amerykańskie, brytyjskie, francuskie, niemieckie, ale albańskie, rumuńskie, kubańskie, malezyjskie, libijskie, już niekoniecznie. Miewam trudności z zapamiętywaniem nazwisk, nazw geograficznych, ulic, miejscowości i wielu innych realiów. Owszem, jakoś w końcu jestem sobie w stanie poradzić, ale odbywa się to kosztem fabuły. Mniej doceniam warsztat pisarski autora i jego koncepcję, bo muszę kombinować, szukać, doczytywać. Zapewne domyśliłbym się, że Museo de la Revolución, to Muzeum Rewolucji, ale Malecón, Viñales. Camagüey? Miasto? Ulica? Rzeka, a może dzielnica lub nazwisko? Może jedno z nazwisk, bo – jak zapewne powszechnie wiadomo – Kubańczycy (i Hiszpanie) mają zawsze dwa nazwiska, pierwsze po ojcu, drugie po matce. Imion miewają zwykle więcej niż dwa, a zdrobnienia, którymi często się posługują, potrafią być mocno nieoczywiste. W języku polskim też się to zdarza, ale raczej rzadko. Obcokrajowcy często mają problem ze zrozumieniem i zapamiętaniem, że Gośka, to Małgorzata. Ale… mniejsza z tym.
Zacząłem od „Gorączki w Hawanie” – ze względu na czerwoną okładkę (koloru niebieskiego i fioletowego, a takie są kolejne tomy, nie lubię) i okazało się, że trafiłem w ten sposób na pierwszy tom cyklu Mario Conde. I bardzo dobrze.
Rzecz dzieje się w socjalistycznej lub komunistycznej Kubie, głównie w Hawanie, w roku 1989, choć zdarzają się retrospekcje sięgające dwadzieścia lat wstecz, a nawet do czasów prapradziadka głównego bohatera, którym jest policjant, trzydziestoczteroletni porucznik, Mario Conde. Jego partnerem jest sierżant Manuel Palacios.
Pierwszego stycznia, po sylwestrowej imprezie u poważnego urzędnika, może ministra, zaginął Rafael Morin Rodriguez, dyrektor w Ministerstwie Przemysłu; po prostu zniknął bez śladu. Conde i Palacios niechętnie podejmują rutynowe dochodzenie. Conde nie pali się do tego zadania, bo z zaginionym łączą go pewne więzi – chodzili do jednej szkoły, a Rafael Morin Rodriguez, szkolny prymus, ożenił się z piękną Tamarą, klasową koleżanką porucznika, w której podkochiwał się Conde; wydaje się, że mimo upływu lat to uczucie nie wygasło. W każdym razie policjant zazdrościł i wyraźnie nadal zazdrości zaginionemu właściwie wszystkiego, kariery, pieniędzy, stanowiska, żony, samochodu, domu…
Leonardo Padura (urodzony w 1955) posługuje się specyficznym warsztatem. Nawet nie w tym rzecz, że zmienia w powieści tryby narracji… po prostu ma swój wyjątkowy styl.
I wreszcie kawa wyszła z kuchni. W trzech filiżankach, na szklanej tacy, do tego dwie szklanki wody, a wszystko to niosła kobieta, dzień dobry, powiedziała, wchodząc do salonu. Ona też zbliżała się do pięćdziesiątki, ale jakby szybciej, bo było to po niej bardzo wyraźnie widać: wokół jej oczu wytworzył się wachlarz agresywnych zmarszczek, a skóra na szyi była obwisła, miękka. Była to kobieta zmęczona i bez choćby najmniejszego błysku krzepy i sprawności, dostrzegalnych u jej męża [1].
Przystępując do lektury wiedziałem już sporo o autorze, ale nic o jego dziełach, co okazało się niezwykle korzystne. Jestem przekonany, że czytelnik, który jakoś się do książki nastawi, będzie miał wobec powieści Padury jakiekolwiek oczekiwania, będzie po lekturze zawiedziony. W informacji wydawcy, że jest to kubański kryminał, w pełni prawdziwe jest to, że kubański. Owszem, w „Gorączce w Hawanie” obecne jest policyjne dochodzenia, ale równie ważne wydały mi się przynajmniej dwa inne elementy: egzystencjalne rozważania Maria Conde (dwa nieudane związki, wątpliwości co do wybranego zawodu, niezrealizowane ambicje literackie) oraz codzienne życie na Kubie, a zwłaszcza w Hawanie, na przełomie lat 1989-1990. Kartki na żywność, czyny społeczne czy niedzielna kolejka do piekarni, to może w dzisiejszych czasach egzotyka, ale to tylko drobiazgi w społeczno-obyczajowej części książki.
Raczej nie mógłbym z czystym sumieniem polecać tej powieści każdemu – wydaje mi się, że to lektura dla wyrobionych czytelników, zdolnych rozpoznać dobre pisarstwo. Dodam, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby kiedyś Leonardo Padura Fuentes otrzymał Nagrodę Nobla. Może nie za „Gorączkę w Hawanie”, ale za całokształt twórczości.
---
[1] Leonardo Padura Fuentes, „Gorączka w Hawanie”, przekład Tomasz Pindel, Znak, 2009, s. 113-14.