„Odkrywanie nowej mocy” autorstwa Arthura C. Brooksa to niesamowicie… głupia książka. Choć zdaje się opisywać problem kryzysu wieku średniego, ale z perspektywy człowieka sukcesu, to jest ogromnie nudna. Powtarzające się sformułowania, doszukiwanie się tych samych objawów i przyczyn, w życiu różnych osób, jakby od tego zależeć miały losy świata. Podkreślanie co rusz tych samych stwierdzeń, które są nie do osiągnięcia dla zwyczajnych ludzi. Zwyczajne zaklinanie rzeczywistości, by wmówić gorzej sytuowanym osobom, że też mogą doświadczyć takie stanu „świadomości” co bogaci, inteligentniejsi, sławniejsi. Może i niektóre problemy nas łączą, jako ludzkość, ale jednak stan myślenia, zależy od wysokości siedzenia. I tyle. Bogaty nie zrozumie biednego, i na odwrót. Mnie w ogóle nie przypadła do gustu i to z kilku powodów.
Po pierwsze – co rusz, Autor przechwala się o tym, jakich to rzeczy w życiu nie dokonał, lub utyskuje, że nie udało mu się czegoś zrobić. Jak łatwo jest się przechwalać, i osiągnąwszy naprawdę wiele, narzekać, że nie spełniło się w życiu. To przywilej ludzi bogatych, zajętych samym sobą, którym wydaje się, że zjedli wszystkie rozumy świata. Zwykły człowiek, w walce o przetrwanie, nie ma nawet możliwości, aby zastanowić się nad swoim ciężkim losem. Jeśli przeżywa kryzys, to go zapija, przyczynia się do rozpadu życia rodzinnego, czy prowadzi do samobójstwa. W najlepszym razie, powoli umiera ze świadomością własnych porażek i ułomności. A nasz bohater, ma nie tylko środki, by odmienić swoje życie, ale i czas, by tego dokonać. Więc dlaczego narzeka? Dla mnie to nie pojęte.
Po drugie – książka napisana jest z myślą, aby pomóc właśnie tym, którzy coś w życiu osiągnęli. Nie ma tam mowy o zwykłych zjadaczach chleba. Za to znajdziecie historie ludzi ze świecznika. Od prawników, wirtuozów muzyki, naukowców, po przedsiębiorców wszelakiej maści. Choć opisywanie ich powolnego upadku, czy jak też pisze Autor, schyłku, jest interesujące, to jednak co to wnosi do życia zwykłych śmiertelników? Moim skromnym zdaniem, nic. To trochę tak, jakbym opisywał zdobywanie Troi przez Greków, gdy zajmuję się przygotowywaniem klusek śląskich, kotleta i czerwonej kapusty.
Po trzecie – w tym poradniku, znajdziecie wiele tych samych sformułowań, opinii, zupełnie jakby Autor chciał zakląć rzeczywistość. Albo próbował poprzez pranie mózgu, zakodować swój, jedynie słuszny przekaz. Świat jest ciężki, dla większości ludzi bardzo. Nie da się wszystkich wrzucić do jednego worka, i zapewnić im drogi do szczęścia. A Brooks zdaje się tego nie zauważać. Na siłę postuluje wniosek, że to, co dobre dla bogatego, dobrym jest i dla gorzej sytuowanych. A przecież to nieprawda. Zarzutów wobec tej pozycji mam znacznie więcej, ale myślę, że nie ma sensu wszystkiego wymieniać. Jak jest, musicie przekonać się sami.
To zwyczajnie książka dla snobów. Wszystkie te porady skierowane są dla tych, których stać na to, aby zmienić swój dotychczasowy byt. Są ustatkowani, majętni, dobrze wykształceni, znani i cenieni. Mają wszystkie środki, aby móc podjąć się przebudowy własnego wszechświata. Normalnych ludzi zwyczajnie na to nie stać. Nie mają też ani wsparcia – bo każdy walczy o swoje, nie bacząc, co dzieje się z jego bliskim – o którym pisze Autor, ani świadomości tego, że coś można zmienić. Albo zwyczajnie brakuje im czasu w pogoni za życiem codziennym. I piszę to z całą świadomością człowieka, który ma to szczęście, że mieszka na bogatej Północy, gdzie niemal wszystko, podane jest pod nos. A czy ktoś pamięta o tych, którzy mieszkają w krajach Południa, Azji czy Afryki, gdzie każdy dzień to walka o przetrwanie? No właśnie…
Mnie książka nie przypadła do gustu. I już od pierwszej strony męczyłem się. nigdy nie przepadałem za poradnikami pisanymi przez Amerykanów, ale ta, sięgnęła szczytów hipokryzji. Z czystym sercem, nie polecam. No chyba, że lubicie się łudzić tym, że bogatych obchodzi wasz światopogląd, wasze przeżycia i doświadczenia.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.