John Connolly – autor serii pięciu kryminałów, thrillera „Bad Man” i zbioru opowiadań „Nokturny”, tym razem zaproponował czytelnikom coś zgoła innego. Coś z pogranicza klechdy, fantasy i horroru. Specyficznego rodzaju gra wyobraźni połączona z rzeczywistością o tytule „Księga rzeczy utraconych”. Powieść pełna literackich odniesień, metafor, z wojną i magią w tle. Ni mniej, ni więcej, jak przedziwna baśń dla dorosłych.
Opis jej treści można by zacząć od słów: „Dawno, dawno temu” – w końcu tak się rozpoczyna wiele tego typu opowieści… Ja jednak zacznę tak: Matka nastoletniego Davida umiera. Po jej śmierci ojciec powtórnie się żeni. Nowa mama, nowy brat, nowy dom – zbyt wiele tych nowości, jak dla zagubionego chłopca. Sytuacji nie polepszają trudne kontakty z macochą, zapracowany ojciec i zbliżająca się wojna. Osamotniony David zaczyna zatracać się we własnym świecie. Coraz częściej słyszy głosy książek, które mówią, chrapią, niczym ludzie. W jego snach pojawia się postać odrażającego Garbusa. Na jawie miewa osobliwe ataki, po których traci przytomność. Kiedy jego świat totalnie się rozpada, chłopiec przekracza granicę jednego „piekła”, by znaleźć się w drugim… Tak rozpoczyna się ta niezwykła przygoda.
„Historie pragną by je czytano. Potrzebują tego” – mawiała matka głównego bohatera. Mawiała też, jak ważne są książki i zamknięte w nich treści. Za jej sprawą autor pokazuje jak wielką siłę mogą mieć historie opisane na kartach powieści. „Księga rzeczy utraconych” to po części książka o książkach. Connolly odświeża znane z literatury postacie nadając im nowy wydźwięk.
Znane wszystkim baśnie, u Connolly’ego występują w dwojakim wariancie. Jedne bawią swą karykaturalnością, inne wręcz przeciwnie… Skupię się najpierw na tych pierwszych. I nie będę ukrywać, że wariacja na temat Królewny Śnieżki i jej towarzyszy co rusz wywoływały na mej twarzy uśmiech. W końcu, jak tu się nie śmiać, kiedy krasnale uważają, że ktoś, kto mówi, że są małe jest „cholernym tupeciarzem!”. Doprawdy, ta nowa wersja bajki, w której to Śnieżka jest paskudną zołzą i w której krasnale w starych kubraczkach próbują ją otruć i zgonić winę na złą macochę – jest bardzo przekonująca i wciąga od początku do końca. A to zaledwie jedna z kilku bajecznych opowieści. „Księga rzeczy utraconych” serwuje czytelnikowi naprawdę sporą dawkę dobrego humoru i świeżego spojrzenia na historie pokryte lekkim kurzem…
Jak wspominałam - te baśniowe twory mają i swoje drugie dno… Tutaj dopiero robi się mrocznie. W powieści bowiem występuje bardzo wiele treści, które wrażliwcy najchętniej by ominęli, zaś osoby rządne niezwykłości w lekturze pochłoną je migiem. Kiedy to główny bohater wkracza do tajemniczego lasu baśń zamienia się w grozę. U progu wita go zwęglona czaszka pilota, którego samolot rozbił się w ogrodzie, następnie spotyka Leśniczego z wielką siekierą, który bez ceregieli rozprawia się z groźnymi istotami, głównie wilkami i wilkonami. Są i harpie rozszarpujące swoje ofiary, są i przebiegłe trolle. A im dalej w las, tym ciemniej… Czerwony Kapturek nie jest taki uroczy, jakiego go znamy, a Myśliwy (w postaci kobiety) łączy głowy dzieci z korpusami zwierząt, by zapewnić sobie urozmaicone polowania. Kwiaty zaś rosną karmione ludzką krwią, a w ich płatkach kryją się twarze zaginionych maluchów. Pod ziemią żyje straszliwa bestia. Co rusz słychać złowieszcze echa. Śmierć czai się na każdym kroku i nie ma co liczyć na to, że każde zagrożenie zakończy się szczęśliwe, nie tutaj…
I mimo tego, że momentami jest bardzo drastycznie, a krew wręcz wylewa się z kart powieści, to nie sposób odmówić tej książce swoistego rodzaju „uroku”. Niczym w transie przewraca się stronę za stroną, tak niesamowicie wciąga cała ta historia. Jest to z pewnością zasługa umiejętnego, wręcz wyważonego połączenia magicznego świata baśni z makabrycznymi opisami. Wszystko zaserwowane w odpowiednich proporcjach sprawia, że i strach nie jest taki straszny, a słodycz bajki zbyt słodka.
A do czego to wszystko zmierza? Można by rzec od naiwności do dorosłości… Bohater powieści przebywa niezwykłą podróż ku dojrzałości. Z małego, zazdrosnego i zagubionego chłopca, staje się młodym, odważnym mężczyzną. Postacie, które spotyka w magicznej krainie zarówno te dobre jak i złe pozwalają mu lepiej zrozumieć świat. Świat który nie jest tylko ‘kolorowy’, ale i drastyczny, pełen bólu, rywalizacji, niesprawiedliwości. David wkracza w tę nieznaną dotąd rzeczywistość, by odbyć trudną lekcją życia. I naprawdę ciężko przewidzieć jakich wyborów dokona i czy wyjdzie z tego cało.
Rozwiązanie historii wcale bowiem nie jest takie oczywiste. W miarę rozwoju akcji, wychodzą na jaw coraz to nowsze fakty. Powieść w pewnym momencie zamienia się w thriller, wywołując u czytelnika uczucie niepewności, a nawet dreszcz emocji. Tak więc zakończenie niejedną osobę może zaskoczyć, ba, nawet zachwycić, wszak ma i w sobie coś z metafory życia i śmierci, coś z magii i coś całkowicie prawdziwego. Coś, o czym długo się nie zapomni.
Nie często czyta się takie historie – z wielością i rozmaitością wątków, a jednocześnie spójne. „Księga rzeczy utraconych” taka właśnie jest. Nie często też, w danej książce, odnaleźć mogą się zarówno miłośnicy baśni jak i horroru, a w „Księdze rzeczy utraconych” z pewnością się odnajdą. I nie często powieść może na równi bawić, co przerażać, a… Tak, tak – „Księga rzeczy utraconych” może! Może czytelnika wciągnąć, emocjonalnie rozciągnąć, zauroczyć, zszokować i o wiele, wiele więcej.
Zaiste, aż żal tracić ją z oczu…