W ostatnim czasie często przewijały mi się posty dotyczące Bad Saint. Kiedy więc wpadł mi w oko na Legimi, nie mogłam przejść obok niego obojętnie i trafił na półkę, bym mogła spędzić dwa dni na kilkugodzinnej lekturze.
Cała historia kręci się wokół Willow i tytułowego Saint'a. Ona wychowana w katolickiej rodzinie, po sześciotygodniowej znajomości decyduje się wziąć ślub z mężczyzną, którego pokochała i z którym wiązała swoją przyszłość. Nie przypuszczała, że początek jej miesiąca miodowego będzie również początkiem piekła, do którego trafi. Porwana, uprowadzona na jacht z którego nie było ucieczki, zdana na łaskę i niełaskę trzech oprychów, największym zaufaniem obdarzyła jednego z nich. Saint, dupek z krwi i kości, dowodzący całą akcją, początkowo trzyma kobietę na dystans i skupia się na wykonaniu zlecenia. Z biegiem czasu, relacja pomiędzy tą dwójką, staje się coraz bardziej napięta. Willow chce odzyskać wolność, zaś Saint w dowiezieniu jej do swojego szefa, którym jest rosyjski mafiozo, ma inny cel, o którym nie chce jej informować. Wszystko zaczyna się zmieniać, gdy między tą dwójką rodzi się chemia, a podróż na drugi koniec świata, zostaje przerwana przez niespodziewane wydarzenia.
Początkowo niesamowicie irytowała mnie główna bohaterka. Miałam wrażenie, że to jedna z tych naiwnych dziewczyn, które wszystko widzą tak jak im wygodnie. Ślepo zapatrzona w swojego męża, którego znała zaledwie sześć tygodni, od samego początku była ukierunkowana na to, że ten postanowi ją uratować. Momentami pozwalała sobie na naprawdę kretyńskie zachowania. Rozumiem, że bycie uprowadzoną, było dla niej koszmarem, ale próba ucieczki przez niewielkie okno w łazience, kiedy za jej drzwiami stał napakowany facet, mogący wyważyć je jednym kopnięciem? Chęć płynięcia wpław na otwartym oceanie?
Desperacja, jasne. Trzeba próbować wszystkiego, ale chyba nikt o zdrowych zmysłach, nie pokusiłby się o takie kroki, kiedy nie otacza go nic poza bezkresem oceanu, a w pobliżu nie ma innych statków, na których można by szukać pomocy. Minusów dotyczących Willow mogłam się doszukiwać mniej więcej do połowy książki. Nie była ona typem bohaterki, którą mogłabym od tak polubić i chwilami naprawdę zastanawiałam się, czy nie odstawić tego tytułu na bok i nie wrócić do niego w przyszłości.
Nie zrobiłam tego, bo w przeciwieństwie do Willow, Saint z miejsca przypadł mi do gustu. Umówmy się, uwielbiam dupków, którzy pod maską najgorszego frajera i złoczyńcy skrywają coś lepszego. Taką postacią jest Saint. Nie spodziewałam się przy tym, że wielokrotnie mnie zaskoczy i to naprawdę pozytywnie.
W książce były momenty, w których zadawałam sobie jedno pytanie "co?". I wcale nie chodziło o to, że coś mi nie pasowało. Autorka postarała się o to, by zaskoczyć czytelnika historią mężczyzny, która stopniowo rodzi niezliczoną ilość pytań, na jakie wraz z kolejnymi stronami dostajemy odpowiedzi, których chyba mało kto się spodziewa. I chociaż jak to bywa w tego typu książkach, zakończenie wydaje się być przewidywalne, to i ono zaskoczyło. Zaskoczyło i pozostawiło spory niedosyt, bo nie wiem jak wy, ale ja nienawidzę, gdy książka kończy się jakąś akcją i czytelnik musi czekać na wydanie kolejnego tomu, by poznać losy bohaterów, z którymi zdążył się zżyć i z którymi przeżywał wszystkie dramaty i lepsze chwile. Jednocześnie wiem, że kolejny na pewno trafi w moje ręce.
Podsumowując, całość oceniam bardzo dobrze. Książka wciąga, bohaterzy są doskonale przedstawieni. Można dostrzec zachodzące w nich stopniowo zmiany, które mają olbrzymi wpływ na to, jak toczy się cała historia. Autorka wykonała kawał dobrej roboty i szczerze liczę na to, że kolejny tytuł tej serii, będzie utrzymany na takim samym poziomie, wzbudzając różnorakie emocje, zainteresowanie oraz satysfakcję związaną z tym, że czas spędzony na czytaniu, nie był zmarnowany.