Tasiemiec. Pewnie niektórzy już wyobrażają sobie pewnego pasożyta, wywołującego wiele przykrych komplikacji w życiu człowieka (który bywa również „idealnym” sposobem na zrzucenie zbędnych kilogramów). Macie w głowach to paskudztwo? W takim razie przepraszam, ale mam co innego na myśli. Telenowela. Brzmi już lepiej?
Właśnie – telenowela. Nie tak dawno szalało się na punkcie „Zbuntowanego anioła”, który idealnie pasuje do tej terminologii, gdzie losy bohaterów wywoływały u nas szybsze bicie serca (sama aż tak nie szalałam, ale moja kuzynka – owszem). Obecnie najpopularniejszym z nich jest „Moda na sukces”, czyli serial uwielbiany przez starszą widownię, który… cóż… nie ukrywajmy – jakością nie grzeszy, a brat kogoś tam z rodziny tych, co z tamtymi są skłóceni, bo jeszcze inni od lat rywalizują z tymi, bo tamtych rodzina… Można się pogubić, ale nikt nie powie, że nic się nie dzieje. Poza tym, skąd to nawiązanie do tasiemca, skoro mowa o książce? Zaraz wszystko opowiem!
NASZE ŻYCIE JEST JAK SERIAL… TO DOBRZE CZY ŹLE?
W trakcie przeglądania opinii na pewnym portalu literackim odnalazłam wypowiedź, iż „Ćma” jak nic przypomina telenowelę w formie papierowej, nadającą się do przeniesienia na małe ekrany. I przyznam, że mogę złożyć podpis pod tym stwierdzeniem. W tej książce nie zabrakło pędzącej na łeb, na szyję akcji, gdzie nie zdążysz odetchnąć, a bohaterowie już muszą stanąć twarzą w twarz z kolejnymi niespodziankami. Pospolite życie przeplata się z niecodziennymi, niekiedy prawie odrealnionymi zdarzeniami, co nadaje temu tempa i daje powód, aby chcieć lecieć z tym dalej. Odkrywać, kawałek po kawałku, to, co znajdziemy tuż za rozdziałowym rogiem, wyszukując kolejnych wskazówek do tego, co zaraz „stanie” nam przed oczyma. A akurat tych znajdziemy trochę, gdyż tej książce nie można odmówić przewidywalności. Nieraz umiałam przewidzieć dalsze kroki bohaterki, nim ta w ogóle wpadła na takowy pomysł. Miałam wrażenie bycia o krok przed nią, co z jednej strony cieszyło, bo mogłam pochwalić się dobrą dedukcją i w myślach odstawić taniec zwycięstwa, ale z drugiej… Bywały momenty, gdzie wypowiadałam głośne „O”, ale je zdołam zliczyć na palcach jednej ręki. No dobra, obu rąk, ale to i tak o wiele za mało.
Stereotypowe myślenie i przetarte schematy. Każdy z tych elementów jest poniekąd potrzebny, aby móc to wyewoluować na coś lepszego, zachwycającego, lecz „Ćma” ma to do siebie, że często pozostaje obojętna na eksperymentowanie. Autorka pozostaje przy tym, co jest znane i rozpowszechniane. Niekiedy coś innego wyskakuje, ukazuje swe oblicze, lecz niekiedy bywa rozmazane. Nie mówię tutaj, że to, co tutaj pani Ewa Los przedstawia to przerysowana prawda czy fałsz. Wiem, że takowe historie mogą mieć odniesienie w rzeczywistości. Ile jest kobiet, które podążają za ukochanymi, wierzą w to, iż ci nie będą nalegać na nic oraz że nic nie będzie stawać na drodze do szczęścia obojga, lecz nie zawsze słowa niosą ze sobą prawdę. Wiedza wyniesiona z domu często bywa drogowskazem i to ona zdaje się dyktować warunki. Tym samym warto pamiętać o tym, nim rzuci się wszystko, aby biec w objęcia piękna, kiedy złowrogie szepty czekają na moment, aby rozwinąć macki. Ale dzięki temu „Ćma” udowadnia, że serce musi współpracować z umysłem. Trzeba wiedzieć, kto postawić granice, by przypadkiem jezioro przyszłości nie zmieniło się w bagno nieszczęść.
Nie da się również nie uchwycić tego, jak autorka pragnęła podkreślić różnice, jakie widnieją między Europą a krajami Bliskiego Wschodu. Kultura, historia czy tradycje, znacznie drastyczne, przecinają się, wywołując spięcia po obu stronach. Część z nich można podciągnąć pod te właśnie schematyczne, gdzie informacje o nich znajdzie się dosłownie wszędzie. Jednakże raz jeszcze widzimy, iż możemy pokonywać bariery, lecz pewne wierzenia oraz stereotypy pozostaną, powodując, że narastają dylematy oraz liczne pytania, nie zawsze dążące w dobrym kierunku.
UCIEKAM W ŚWIAT, CHCĘ CZEGOŚ WIĘCEJ DLA SIEBIE!
Bohaterowie to jeden ze słabszych elementów tej książki. Jak sama historia jeszcze jakoś wkręcała, przez co czytanie tego kolosa nie bywało tak często utrapieniem, tak pojawiający się tutaj ludzie umieli jedynie irytować. No, może nie wszyscy, ale jednak…
Zacznę może od gwiazdy wieczoru, a mianowicie Marty, powoli zbliżającej się do bariery -dzieścia nastolatki, która już zdążyła się pogubić. Oblana matura, liczne zakrapiane imprezy, częste zmiany seksualnych partnerów – to tylko skromna lista tego, co miała za uszami. Dlatego też nie dziwne, że pomysł obecnego partnera przypadł jej do gustu, lecz kiedy plan nie wypalił, przez co nastąpiły komplikacje, w głowie tej zdziecinniałej dziewczyny pojawiały się wątpliwości. Miewała przebłyski inteligencji, które pojawiały się również w dalszej części książki, lecz nie zmienia to faktu, że ta krnąbrna nastolatka nadal w niej siedziała, nieraz dając popis. A to sprawiało, że nie byłam w stanie wytrzymywać jej zachowania. Liczne kłótnie z ukochanym Mikailem (który także nosił w sobie zalążek zbuntowanego, niezdecydowanego dzieciaka), jej arabskim „księciem” prawie wiecznie o jedno i to samo wykańczało. Już więcej cierpliwości miałam do pojawiających się dzieci, choć nie każde z nich wywoływało u mnie uśmiech. Ogólnie prawie każdy, kto przewinął się na życiowej ścieżce, powodował zgrzytanie zębami, zaciskanie palców w szpony czy donośne prychnięcia, co owocowało odkładaniem książki na bok. Irytacja. Głęboka irytacja, jakiej nie przeżywałam nawet wtedy, gdy kurier wesoło oznajmił, że przesyłka zostaje zawizowana, bo nikogo nie ma w domu, gdzie siedziałam w nim od rana. Jest porównanie, prawda? Tym samym raz jeszcze podkreślę, że miałam do czynienia z dorosłymi ludźmi, lecz nie z dojrzałymi. No dobrze… U Marty jeszcze mogę podkreślić to, że pragnęła bezinteresownie pomagać, co nie zawsze kończyło się dobrze, ale sama chęć wspierania tych, którzy tego potrzebowali, jest godna podziwu! Jednakże nie da się nie zauważyć tego podobieństwa do tytułowej ćmy, pędzącej w stronę światła, gdzie jej los często bywa w strzępach…
Skoro wspomniałam o tych bohaterach, którzy są warci uwagi, to warto ich przedstawić. Laila, młodsza siostra Mikaila stanowiła koło ratunkowe w tej wodzie. Kiedy tylko się pojawiała, chociaż na moment mogłam zapomnieć o licznych dramach i skupić się na tym, co ta młoda, a zarazem dojrzalsza od reszty dziewczyna ma do pokazania. Jej odmienność, chęć podążania inną ścieżką, były światełkiem w tunelu, do którego powinna podążać nasza Martowa ćma. Drugą z takich postaci był Jeremiasz, przyjaciel Marty. Popełnił ogromne głupstwo, za co srogo zapłacił, jednakże jego chęć pomocy oraz logiczne myślenie nieraz ratowało prawie że pogrążoną scenę. Taki głos rozsądku w tym chaosie. W połączeniu z Lailą mógłby wiele zdziałać, naprawdę. Jednak nieco stłamszeni, mogliby jedynie krzyczeć, a i tak ich słowa nie docierałyby we właściwe uszy.
Podsumowując. „Ćma” to jedna z tych książek, do których trzeba uzbroić się w tonę cierpliwości, jeżeli telenowelowe życie nie jest tym wymarzonym i tego typu historie omijacie szerokim łukiem. Pełna życiowych zdarzeń, gdzie takowe mogą znaleźć odniesienie w rzeczywistości, pochłaniająca na wiele godzin, lecz nie wypada od niej wymagać cudów. Ot, co – idealna w letnie skwary, kiedy brakuje czegoś lżejszego i mało wymagającego umysłowo. Z bólem serca oznajmiam, że gdyby nie styl pisania autorki, bez wahania obniżyłabym ocenę.