Krzysztof Mroziewicz: Orbán
Francuska dziennikarka Amélie Poinssot znająca Polskę i Węgry napisała analizę porównawczą systemów władzy w obydwu krajach, Co ma Viktor Orbán w głowie, z której wynika, że ma to samo, co Jarosław Kaczyński, tylko trochę więcej. Różnica wynika stąd, że Orbán zna dobrze angielski, zna osobiście przywódców Europy i dobrze czuje się w salonach Brukseli. Jest ponadto politykiem, który uważa się za przywódcę, jeśli nie całej Europy Środkowej to przynajmniej Figury Wyszehradzkiej, czego nikt jeszcze panu Kaczyńskiemu nie powiedział. Żeby populizm (termin amerykański z połowy XIX wieku oznaczający ideologię partii, która stanęła między Republikanami i Demokratami) zakwitł na dobre, lider musi być nie tylko przywódcą narodu, ale również politykiem na miarę regionu. To akurat – jeśli chodzi o region – w żadnym z dwu przypadków nie zachodzi z powodu stosowania przez Orbána taktyki Artura Jaya Finkelsteina i jego asystenta George’a Birnbauma. Ci dwaj amerykańscy spin-doktorzy zalecają zdefiniowanie wroga, a jeśli go nie ma – stworzenia go przez nominację. Na Węgrzech z powodów historycznych nie jest to trudne. Węgrzy wywieźli do Auschwitz 450 tysięcy swoich Żydów, sygnatariusze układu z Trianon odcięli od macierzy dwie trzecie terytorium. Na Węgrzech mieszka wielu Romów, którzy nie myślą o asymilacji a są imigrantami sprzed wieków. (Zresztą i sami Węgrzy są imigrantami. A kto nimi nie jest?). Ale najgroźniejsi wrogowie, których zresztą istnienie Unia Europejska dopuszcza, to liberałowie i lewicowcy. Z liberałów i „lewaków” nazywanych tak z pogardą robi się użytek także w Polsce, określając ich hurtem „komunistami”, choć w PRL z powodu prywatnego rolnictwa, drobnego rzemiosła, Kościoła i tradycji kulturowych komunizmu być nie mogło. Metoda Filkensteina wymaga znalezienia wroga, a potem takiego pociągnięcia (Pawłowicz, Piotrowicz), żeby opozycja zawyła z wściekłości. Ale to jest metoda bezpieczna tylko wtedy, gdy autokrata obejmie władzę na zawsze, czyli nigdy. Na Węgrzech robi się to delikatniej niż w Polsce. Tam wrogiem współczesnym jest Soros. Naiwność tej nominacji wynika z przeświadczenia, że Soros, mimo bezczelnych ataków Orbána, pozostanie lojalnym członkiem wspólnoty węgierskiej. Orbán już nie pamięta, że atak Sorosa na funta brytyjskiego zachwiał gospodarką Zjednoczonego Królestwa. Gracz ten, gdyby chciał, mógłby w pojedynkę zniszczyć gospodarkę Węgier Orbana. Doktrynę Filkensteina szef partii Fidesz stosuje elastycznie. Na początku swej kariery pamiętał jeszcze o wojskach radzieckich, które zmasakrowały powstanie węgierskie w roku 1956. Teraz ten temat w rozmowach premiera Węgier z prezydentem Putinem nie występuje. I odwrotnie – Adam Michnik był bohaterem i wzorem Orbana lata temu. Dziś nazwisko Michnika nie przechodzi Orbánowi przez gardło. Elita władzy w Polsce zidentyfikowała już wrogów w domu. Są to „komuniści i złodzieje”. Dodano do tego gender i LGBT, nie wiedząc, że we wszystkich kulturach z wyjątkiem staro-żydowskiej homoseksualizm traktowany był na równi (a może czasem i wyżej) z orientacją hetero. Szuka się teraz wroga za granicą z tej samej głupoty. A dyplomacja polska nie wie, a jeśli wie, to argumentu tego nie używa, że przewodnictwo Ksawerego Pruszyńskiego w komisji ONZ do spraw podziału Palestyny spowodowało powstanie Izraela. Analiza porównawcza pani Poinssot na zestawieniu wrogów się nie kończy. Mowa jest jeszcze o trybunałach konstytucyjnych, sądach, korupcji i konstytucji, ale po szczegóły odsyłam do publikacji bardzo atrakcyjnym graficznie nakładem Fundacji Oratio Recta.
“Studio Opinii”, 29.11.2019 r.
Krzysztof Mroziewicz Dziennikarz, pisarz, dyplomata Ur. 20 lutego 1945 w Słupicy koło Jedlni. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego; studiował na Wydziale Matematyki i Fizyki oraz w Instytucie Dziennikarstwa i Nauk Politycznych. Ambasador RP w Indiach w latach 1996-2000.
Co jest w głowie Orbana?
Przywódca, który zbudował nowy system
Biblioteka “Przeglądu” tym razem prezentuje czytelnikom wnikliwy i obiektywny portret intelektualny premiera Węgier. Lektura książki “Co ma Viktor Orban w głowie” pozwala prześledzić drogę, jaką przebył student urzeczony w latach osiemdziesiątych polską Solidarnością (pracę magisterską napisał właśnie na jej temat), a później szef partii politycznej i wieloletni premier. Orban to jedna z najbardziej wyrazistych i kontrowersyjnych postaci europejskiej sceny politycznej. Autorka, francuska dziennikarka Amelie Poinssot specjalizująca się w problematyce Europy Środkowej i Wschodniej, próbuje zrozumieć jego wybory ideowe i strategie, genezę poglądów i decyzji politycznych, przyczyny porażek (nielicznych) oraz sukcesów. Wszystko to składa się na fascynujący wizerunek Viktora Orbana – człowieka, który już w 1998 r., w wieku 35 lat został premierem Węgier. W 2002 r., po nikłej porażce z której umiał wyciągnąć wnioski, przeszedł do opozycji parlamentarnej (posłem został w pierwszych wolnych wyborach węgierskich w 1990 r.). Jego ugrupowanie wygrało w 2010 r. i od tego czasu Orban jest niekwestionowanym przywódcą swego kraju, szefem rządu i partii rządzącej. Ma on wiele w głowie. To człowiek o licznych talentach, energiczny, umiejący skutecznie działać, mający znakomite wyczucie miejsca i czasu. Jego kariera zaczęła się w 1989 r., gdy jako jeden z założycieli Fideszu wygłosił przemówienie na wielkiej manifestacji w 1989 r. podczas uroczystego pogrzebu bohaterów rewolucji węgierskiej 1956 r. Autorka zauważa, że “orbanizm” rozmnożył się w Europie Środkowej na gruzach transformacji pokomunistycznej – i przypomina opinię Adama Michnika, który stwierdził, że Orban jest bardzo inteligentny, dynamiczny i odważny. Wypada dodać, że trudno, aby człowiek o takich cechach nie wykazywał skłonności autorytarnych. Jak wskazuje więc Amelie Poinssot, skutecznie zbudował on system całkowicie nowy, który pod nakórkiem demokracji opiera się na woli jednego człowieka – a w jego świecie zawsze musi być jakiś przeciwnik. “Polityka jest dla niego polem walki. Potrafi doskonale iść do ataku z niezwykle zimną krwią, usuwać ludzi i niszczyć idee /…/ Eliminować konkurentów i równocześnie utrzymywać wygodnych przeciwników: taka jest metoda Orbana” – czytamy. Siłą rzeczy rodzi się pytanie o podobieństwa sytuacji na Węgrzech i w Polsce. Bo przecież tak jak i u nas, u naszych bratanków powstał – tu cytat z książki – “paternalistyczny model, w którym władza, partia i państwo są skoncentrowane wokół osoby Viktora Orbana”, zaś krajowi dziennikarze “występują w roli przekaźników informacji napływających z rządu, bądź są opozycjonistami, z którymi się nie rozmawia”. Różnice są jednak niebagatelne. Orban nie kieruje Węgrami z tylnego siedzenia, nie ponosząc za nic odpowiedzialności jak Jarosław Kaczyński. Węgierski przywódca wprowadził swój kraj do NATO, jako premier rozpoczął skuteczne negocjacje o wstąpieniu do Unii Europejskiej – i choć krytykuje ją nieustannie, to jednak w relacjach z władzami unijnymi potrafi unikać konfliktów będących udziałem Polski. To on ożywił Grupę Wyszehradzką, umiejętnie współpracuje też z sąsiadami Węgier oraz z Rosją i Izraelem. Na gruncie gospodarczym nie dochodzi zaś do nieracjonalnego faworyzowania firm państwowych oraz ciągłego składania bombastycznych obietnic. Viktor Orban gra w piłkę nożną (lepiej niż Donald Tusk), ma niebrzydką żonę i pięcioro dzieci, był na stypendium w Oxfordzie, u siebie doskonale umie rozmawiać z tzw. zwykłymi ludźmi, zaś w Brukseli – dyskutować w płynnym angielskim z zagranicznymi liderami. Zna świat, a na krajowym boisku triumfuje nieprzerwanie od dziesięciu lat, nie przejmujac się zbytnio demokracją. Jak długo jeszcze będzie wygrywać? AD
“Trybuna”, 30.12.2019 r.