„Ja adoptowałem Antona” Roberta Klose’a to książka, która na długo zostaje w sercu. Osobiście, nie mogłam się oderwać od tej historii – przepływałam przez nią bardzo szybko, a jednocześnie byłam pod ogromnym wrażeniem, jak szczegółowo autor opisuje cały proces adopcji. Klose potrafił przedstawić ten skomplikowany i pełen emocji temat w sposób jasny i przystępny, przez co łatwo można było wczuć się w jego historię.
Jednym z elementów, który szczególnie poruszył mnie w tej książce, było budowanie więzi z Antonem – pięcioletnim chłopcem, którego autor przygarnął z Ukrainy. Ta historia nie jest tylko o formalnościach związanych z adopcją, ale przede wszystkim o emocjonalnej podróży, jaką Klose musiał przejść. Od pierwszego momentu, gdy chłopiec pojawił się w jego życiu, widać było, jak bardzo autor angażuje się w proces wychowania, jak wielką czułością obdarza Antoniego, mimo że ten początkowo nie potrafił otworzyć się na niego w pełni. Z każdym kolejnym dniem widziałam, jak ta więź staje się silniejsza, jak zaczynają się nawzajem rozumieć i jak miłość rodzicielska Klose’a staje się fundamentem ich relacji.
Z kolei fakt, że autor równocześnie musiał stawić czoła wyzwaniom związanym z wychowywaniem swojego pierwszego syna, Aloszego, sprawił, że ta książka stała się jeszcze bardziej poruszająca. Klose nie tylko walczył o to, by Anton poczuł się kochany i bezpieczny, ale jednocześnie nie zapominał o swoim starszym synu, którego również musiał otaczać troską i wsparciem. Oglądając to wszystko z perspektywy ojca, pełnego miłości i cierpliwości, naprawdę nie mogłam nie podziwiać jego oddania dla obu chłopców. To, jak udaje mu się wyważyć te trudne relacje i budować więzi, pełne emocji, było dla mnie niezmiernie wzruszające.
Co również zrobiło na mnie ogromne wrażenie, to sama podróż Roberta z USA do Ukrainy, by adoptować Antona. Z pozoru mogłoby się wydawać, że to tylko formalność, ale autor pokazuje, jak wiele trudności musiał pokonać, by dopiąć wszystko na ostatni guzik. Problemy z dokumentami, nieprzewidywalne komplikacje – wszystko to budowało napięcie i sprawiało, że ta część książki stawała się niemalże emocjonującym thrillerem. To pokazuje, jak ogromne poświęcenie wiąże się z adopcją, ile wyrzeczeń i wysiłku trzeba włożyć, by dać drugiemu człowiekowi szansę na lepsze życie.
Kolejnym aspektem, który naprawdę mną wstrząsnął, jest to, jak Klose ukazuje, że miłość romantyczna nie jest w stanie dorównać tej rodzicielskiej. Choć autor nie ukrywa swoich własnych pragnień, to ostatecznie zrozumiał, że jego rola jako ojca, odpowiedzialnego za swoich synów, jest czymś, co wymaga największego zaangażowania. To pokazało, jak bardzo gotowy jest poświęcić własne potrzeby, by dać synom poczucie bezpieczeństwa i miłości.
W tej książce jest coś, co naprawdę trafiło prosto do mojego serca. To ta miłość ojcowska, która promieniuje z każdej strony. To miłość, która nie patrzy na trudności, na ból, na przeszłość – po prostu daje nadzieję i siłę, by stawić czoła wszystkiemu, co życie stawia na naszej drodze. Dla mnie osobiście, ta książka była niesamowitą lekcją o miłości, o cierpliwości, o poświęceniu. I zdecydowanie polecam ją każdemu, kto chce poczuć na własnej skórze, jak wielka może być miłość rodzicielska i jak zmienia ona życie.
Zdecydowanie jestem pod ogromnym wrażeniem Roberta Klose’a i jego odwagi, by podjąć się takiego wyzwania. Jego historia to coś, co zostaje z czytelnikiem na długo. Jeśli szukacie książki, która porusza i daje nadzieję, to ta pozycja jest zdecydowanie warta uwagi.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.