Ryszard Ćwirlej zasłynął serią "kryminałów neomilicyjnych", których akcję osadził w czasach PRL-u, a bohaterami uczynił poznańskich milicjantów. Autor zyskał dużą sympatię czytelników głównie przez to, że obok interesującej intrygi kryminalnej doskonale oddawał tło społeczno-obyczajowe. W "Jedynym wyjściu" dostajemy nową bohaterkę, policjantkę Anetę Nowak, a w tle znajome postaci z poprzednich książek.
Widzę, że autorowi ciężko się rozstać z jego neomilicyjnym cyklem. Co prawda powieść jest osadzona w czasach najnowszych (rok 2012), jednak we wspomnieniach cofamy się do okresu transformacji systemowej, a nawet wcześniejszych. Przedstawianie każdej postaci (czy to wysoki stopniem policjant, czy bogaty przedsiębiorca) rozpoczyna się od przypominania czasów słusznie minionych: najpierw nieciekawe dzieciństwo, potem sprytna kariera na nowo powstałym kapitalistycznym rynku. Zazwyczaj jest to przeszłość niechlubna, a obecna pozycja wywalczona cwaniactwem lub pięścią. Niestety prawo pięści przenosi autor do bieżącej akcji, pozwalając jednemu z głównych (pozytywnych!) bohaterów na brutalne zachowania w ramach zemsty. Pojawiają się sceny niczym z filmu gangsterskiego, a czytelnik zauważa, że powinien sympatyzować z agresorem, wszak to jeden z czołowych bohaterów i policyjny wspomożyciel.
Najwyraźniej celem autora było płynne przejście od czasów przaśnego PRL-u do czasów współczesnych. Porównując do serii o poznańskich milicjantach, czasy się zmieniły, przyzwyczajenia nie. Wódka dalej leje się strumieniami (choć podkreślane jest, że to już nie to co kiedyś), króluje kombinatorstwo, układy i "znajomości", a dawne sposoby do "wyznaczania" poziomu męskości i poczucia panowania nad kobietami wciąż spotykają się z akceptacją różnych środowisk.
Ćwirlej usilnie udowadnia, że pomimo ponad dwudziestoletnich zmian w zakresie norm społecznych i kulturowych, męska mentalność w pewnych kwestiach pozostaje niezmienna. Pozwala swoim bohaterom na niczym nieskrępowaną rozwiązłość seksualną, a do tego dodaje seksistowski i homofobiczny język.
I tu jestem zdziwiona, bo z jednej strony Ćwirlej czyni kobietę główną bohaterką powieści, tymczasem bohaterom wokół niej (często starszym wiekiem i stopniem), wciąż pozwala na seksistowskie zachowania, sprowadzania roli kobiety do podrzędnych pozycji i protekcjonalne traktowanie. Narracja prowadzona jest w taki sposób, jakby autor aprobował taki stan rzeczy, a wszelkie społeczne zmiany w stosunkach damsko-męskich traktował z przymrużeniem oka, co prawda ze świadomością "poprawności politycznej", ale z pełną akceptacją dawnych przyzwyczajeń. Niby nakreślona zostaje sympatyczna postać młodej policjantki, jednak Aneta (choć obdarzona tak zwaną intuicją) ani nie jest specjalnie inteligentna, ani zbytnio błyskotliwa (niewykształcona, nieoczytana, z dość niewysoką samooceną, wciąż gugluje jakieś braki wiedzowe), a jej sukcesy są efektem brawury lub powstają z przypadku. Za to zawsze przy niej pojawia się doskonały mężczyzna — a to autorytet podinspektor Blaszkowski, a to oczytany i cytujący łacińskie sekwencje komisarz Biernat, a to nieomylny i nieustępliwy Mirosław Brodziak, jednym słowem mężczyźni, dzięki których dobrej woli lub protekcji (!) Aneta robi karierę. Podobnie jest z drugą bohaterką — o Martynie mówi się oficjalnie, że jest bez kwalifikacji, ale... ładna. Resztę kobiet występujących w książce podzielił autor według starego szablonu: na żony ("stara", "głupia pipa") w domu i sekretarki... na swoim miejscu.
A Ćwirleja kolega po piórze, Marcin Wroński, poleca powieść, nazywając ją kryminałem feministycznym...
Książka jest lekka i przystępna, to chyba jej najważniejsze cechy. Czyta się łatwo i szybko, głównie dzięki prostej formie narracji (nieskomplikowane opisy i dialogi, powierzchowne oddanie wewnętrznych dylematów, tłumaczenie motywacji) i rozrywkowej treści. Proste zdania i frazy układają się w zrozumiały tekst, o przejrzystej fabule z przerysowanymi postaciami i chronologiczną akcją. Powinna spodobać się tym wszystkim kobietom, którym obiecano "feministyczną" powieść.