Książkę nabyłam w wieku lat trzynastu, gdy tylko pojawiła się na półkach empiku. Przyznam szczerze – oczarował mnie obrazek zabawnego wampirka na soczyście pomarańczowym tle. Z tyłu były wypisane rekomendacje takich zagranicznych gazet jak Library Journal i New York Times, co także wpłynęło na moją decyzję o kupnie. Nazwisko Christophera Moore’a nic mi nie mówiło, myślałam wówczas, że jest to powieść typowo młodzieżowa. W domu zabrałam się do czytania i od razu wiedziałam, że się pomyliłam – spodziewałam się czegoś w stylu „Pamiętników Wampirów”. Zawiedziona odłożyłam książkę na półkę, gdzie stała zakurzona przez półtora roku. Krótko bolałam nad zakupem ponieważ świat zachwycił film i powieść „Zmierzch”. Stałam się wielką fanką historii o wampirach, ale po jakimś czasie zauważyłam, że ta Belli i Edwarda zaczyna mnie irytować. Postanowiłam zainteresować się nieco dojrzalszymi powieściami – zaczęłam od tej, którą pewnego zimowego wieczoru wepchnęłam w ciemny kąt.
Z zaciekawieniem przyjrzałam się życiorysowi pisarza, widniejącym na ostatniej stronie pod zdjęciem śmiesznego faceta z czapką mikołaja na głowie. Urodził się w Toledo, jego ojciec był policjantem, a matka sprzedawała sprzęt AGD. Christopher Moore przed wydaniem swojej pierwszej powieści w 1992 trudnił się sprzedawaniem ubezpieczeń, dekarstwem, był nawet kasjerem w sklepie spożywczym i rewidentem w hotelu. Jego bogate doświadczenie pomogło mu w kreowaniu bohaterów swych powieści. Po studiach przeniósł się na Hawaje, a obecnie dzieli czas między nimi, a San Francisco. Jest autorem wielu bestsellerów: „Baranka”, „Najgłupszego Anioła” i kontynuacji książki leżącej mi wtedy na kolanach. Otworzyłam pierwszą stronę. Podtytułem powieści były wiele mówiące słowa: Love Story. Wybuchnęłam śmiechem i zagłębiłam się w lekturę.
Poznałam historię Jody – młodej kobiety, która zostaje napadnięta i przemieniona w wampira z małym bonusem w postaci 100 tysięcy dolarów, schowanych pod jedwabną bluzką. Dalej spotkałam chłopca z pompatycznym pseudonimem C. Thomas Flood(dla przyjaciół Tommy), który chcąc zostać pisarzem, trafia ze swojego miasteczka do dzielnicy Chinatown. Młodzi naturalnie zostają kochankami, a chłopak przyjmuje do wiadomości prawdziwą naturę Jody w dość nietypowy sposób: „ – Naprawdę jesteś wampirem. – Tym razem było to stwierdzenie.
- Tak, Tommy. Jestem.
Namyślał się przez chwilę, po czym powiedział:
- To najfajniejsza rzecz jaką w życiu słyszałem. Zróbmy to bez butów.”
Na drodze ich związku staje jednak stary stworzyciel wampirzycy, którego Tommy z przyjaciółmi zmuszony jest wyeliminować.
Od razu stwierdziłam, że odbieram książkę inaczej niż półtora roku wcześniej. Zachwycił mnie styl pisania pana Moore’a, który w zwariowany romans Jody i Tommiego wplótł wątki dziwaków San Francisco – Zwierzaków, znudzonego wampira Elijaha, chciwych glin, Cesarza i jego podwładnych… Autor, który wychował się w Ameryce wspaniale oddał jej klimat oraz umiejętnie wykorzystał siłę ciętych dialogów, tworząc przezabawny horror komediowy ze szczyptą romansu.
Powieść jest satyrą na miarę naszych czasów. Pisarz nie stroni od wulgaryzmów i erotycznych scen, a bohaterowie są barwni i wyraziści. Akcja jest bardzo szybka, Moore płynnie przechodzi z jednego wątku na drugi. Największymi atutami są humor i trafne spostrzeżenia na temat mentalności mieszkańców dużego miasta. Jedyne, co do czego mogłabym się przyczepić to niezbyt odkrywcza fabuła. Powieść stała się rewelacją literacką 1995 roku, a nadal zachwyca i śmieszy. Jest odważna i oryginalna – jeśli sądzicie, że Cullenowie są „ludzkimi” wampirami, to poznajcie Jody…