Czym jest szaleństwo?
Można nazwać tak coś, co robimy ku trwodze naszym bliskim; coś zupełnie nietypowego i zwariowanego. Tym mianem można określić również decyzję, która w oczach innych uchodzi za coś niebezpiecznego czy absurdalnego. Szaleństwem jest również choroba psychiczna – i właśnie na tę formę obłędu cierpi Hanna, bohaterka książki „Krwawy fiolet” autorstwa Dii Reeves.
Hannę poznajemy, kiedy dociera do miasta, w którym mieszka jej niewidziana od dawien dawna matka, Rosalee. Dziewczyna włamuje się do domu rodzicielki i beztrosko informuje ją, że nie ma się gdzie podziać, ponieważ właśnie zabiła swoją ciotkę za pomocą wałka do ciasta. Brzmi oryginalnie? I właśnie taka jest ta historia.
Niestety, nastolatka nie zastaje tego, czego oczekiwała. Zamiast ciepłych matczynych uścisków czekają ją wrogie spojrzenia i niechęć. Rosalee ani trochę nie cieszy się z wizyty córki; mało tego, jest zrozpaczona. Chce za wszelką cenę odesłać nieproszonego gościa do miejsca, z którego przybył, lecz nie jest to takie proste. Dochodzi do pewnego kompromisu: jeżeli Hanna zaaklimatyzuje się w niewielkiej miejscowości w przeciągu dwóch tygodni, może zostać na stałe. Jeżeli nie, będzie musiała wrócić do domu. Jednak miasteczko nie jest tak zwyczajne, na jakie wygląda, a dziewczyna wcale nie jest typową nastolatką. Czy takie połączenie może przynieść pozytywne efekty? A może z góry skazane jest na niepowodzenie?
Podczas lektury pierwszych stron po mojej głowie krążyło zdanie: „Co za dziwna książka!” No cóż, dziewczyna cierpiąca na chorobę maniakalno-depresyjną, małe miasto pełne odbiegających od natury anomalii i halucynacje stanowią raczej nietuzinkowe połączenie. Początkowo zupełnie nie mogłam wciągnąć się w opowieść, jednakże po pewnym czasie całkowicie przeniosłam się do Portero, które normalnością bynajmniej nie grzeszy.
Bardzo spodobał mi się zabieg zastosowany przez autorkę. W miejscowości, do której przybyła Hanna działo się wiele nierealnych rzeczy; należy jednak pamiętać o dolegliwości głównej bohaterki. Na ile wydarzenia przedstawione w „Krwawym fiolecie” były prawdziwe, a na ile po prostu wymyślone przez dziewczynę? Najpierw sądziłam, że te wszystkie stwory, które pojawiają się na kartach książki są jedynie halucynacjami nastolatki, ale później zaczęłam mieć wątpliwości. W Portero wszystko było możliwe: od żywych pluszowych zabawek po drzwi widoczne tylko dla wybranych, mające na celu przenoszenia w przeróżne miejsca. Dlaczego więc istota zwana „rozpłodowcem” miałaby nie mieć racji bytu?
W historii znajdują się urozmaicone postaci. Jest ich co prawda niezbyt wiele, ale każda z nich posiada swoją własną, wyjątkową osobowość, dzięki której wyróżnia się na tle innych. Miasteczko, w którym żyją jest niemalże synonimem absurdu; obywatele bez większych emocji przyjmowali do wiadomości fakty, które we mnie budziły szok czy niedowierzanie. Jednak przez panujący w mieścinie chaos mnie również szybko przestały dziwić przedstawione w opowieści odchylenia od normy.
Jesteście gotowi wkroczyć do Portero, w którym dosłownie wszystko może się zdarzyć? Więc lepiej załóżcie coś czarnego, chwyćcie „Krwawy fiolet” i ruszajcie! Dobra zabawa gwarantowana – choroba dwubiegunowa, szalone miasto i zwariowani bohaterowie to mieszanka wybuchowa, której grzechem byłoby nie spróbować.