to jedyna z tych pozycji, dla których warto było poświęcić sen - wiedziałam, że albo ją skończę przed snem, albo zasnę w trakcie.
ci, którzy mnie znają, wiedzą, że niewiele rzeczy wywołuje u mnie szajbę, ale gry komputerowe (motyw gier komputerowych) do nich należą, więc połączenie Pratchett (który od lat góruje jako jeden z moich ulubionych autorów) + gry komputerowe oznaczało, że jestem sprzedana od pierwszych stron.
czy jest to najlepsza książka Pratchetta? pewnie nie, ale wciąż to kawał solidnej i dobrej książki, w której nie brakuje humoru, ale i poważniejszych tonów.
pod ciekawą, ale i uroczą fabułą o przenikaniu się gier komputerowych i rzeczywistości, kryje się poważna lekcja o dorosłych problemach postrzeganych dziecięcym okiem. lekcja, której powinniśmy wysłuchać jako dorośli.
ta książka jest dostosowana językowo do nastolatka; to nie tak, że pisze o nastolatkach (dzieciach), używając dorosłych, wyniosłych słów. nie męczy czytelnika ani zbyt wyrafinowanym językiem, ale też nie zaniża poziomu, nie zachowując się pretensjonalnie.
mówi o absolutnie dorosłych problemach oczami dziecka; stąd wojna oznacza obrazki w telewizji jak z gry komputerowej, a rozwód rodziców to Ciężkie czasy i brak domowego obiadu; a i dziewczyny nie mogą grać w gry komputerowe, bo taka jest zasada - i już.
przy czym nie należy się absolutnie zrażać, że skoro dziecko, to nic ważnego nie powie, nie zna się i najlepiej to w ogóle nie ma problemów, więc książka będzie mdła i nieciekawa. niektóre problemy i słowa są bardzo, ale to bardzo dorosłe.
to także historia o tym jak dorośli nie rozumieją dzieci, jakby dorastanie budowało ścianę w komunikacji, której nikt nie jest w stanie (a może nie chce) przebić.
do tej książki nie można podchodzić z "dorosłym" podejściem; mogłabym analizować, że sprzedaż alkoholu nastolatkowi jest czymś złym, ale bohater to wie; okazuje to inaczej niż ja, ale ma olej w głowie. nawet jeśli to trochę inny rodzaj oleju niż spodziewalibyśmy się u dorosłego.
po raz kolejny w swojej twórczości Pratchett przełamuje i tworzy na nowo podejście do wybrańca; to szara i nijaka (na pierwszy rzut) oka postać, której nie zapamiętują nawet obcy ludzie w sklepie. ale to wręcz wyśmianie stereotypu popkulturalnego wybrańca, głównego bohatera, a nawet, używając współczesnej mowy - Mary / Gary'ego Sue, to coś potężnego. tworząc postać, łatwo jest ją idealizować, a wręcz dehumanizować - wszystkie odcienie szarości i normalności to bowiem część rzeczywistości, używanie ich nadaje realizmu bohaterowi.
ale chyba w tym rzecz - w uświadomieniu, że bohaterem może być każdy, o przełamywaniu stereotypów popkultury, gdzie trzeba się urodzić w danej rodzinie, odziedziczyć spadek czy posiąść magiczne moce, co idealnie wpisuje się w gry komputerowe, gdzie dosłownie każdy może zostać bohaterem.
to też historia o pewnej granicy, którą tak łatwo przekroczyć - życia i gry. i ja jestem absolutnym przeciwnikiem obarczania gier o zło całego świata (jak słynne skandowanie z Postala 2 - gry są złe, zniszczą cię!), a problem jest znacznie bardziej skomplikowany, to niestety, niektórzy zapominają się wylogować (jak Weier i Geyser w 2014). ale ta książka nie jest peonem na temat szkodliwości gier, a raczej podchodzi do nich jako rodzaju ucieczki czy rozrywki, nie zapominając o tym, co gracze od zawsze lubili najbardziej - psuć, modować i hackować gry. takie "mało rodzicielskie" podejście do gier, a bardziej młodzieżowe, sprawia, że ta książka dobrze radzi sobie z upływem czasu. a chociaż shootery do obcych czy kulek przeszły z konsol bardziej na flashówki czy już raczej - gry mobilne, a Space Invaders czy Wolfstein 3D to klasyki nad klasyki, to, jak dla mnie, ta książka przetrwała próbę czasu.
to uświadamia też, jak bardzo autor był obeznany z kulturą (ale jeśli ktoś czytał wcześniej Pratchetta, wie o tym), jak i realnym światem. Londyn Johnny'ego czy najsłynniejszy Świat Dysku to nasz świat w krzywym zwierciadle.
a to wszystko (i jeszcze więcej) zmieściło się w jakiś 200 stronach. bo przekaz nie musi oznaczać, że musi być skomplikowany, zawiły ani długi.
ta książka to forma pewnego przepracowania, poradzenia sobie z pierwszą wojną w zatoce perskiej; pod koniec pisania tej opinii wzruszyłam się. dotarło do mnie jeszcze coś uniwersalnego - że sztuka zawsze stanowiła sposób, aby sobie radzić, aby życie było trochę bardziej do zniesienia. z obu stron - zarówno twórcy, jak i odbiorcy. bo zawsze gdzieś będzie trwać jakaś wojna i ktoś będzie musiał sobie z nią poradzić, a dzieło - potrafi przetrwać, nawet gdy jego twórcy już nie ma.
mam nadzieję, że tam, na tej czarnej pustyni pod nieskończonym niebem sir Pratchett wie, że w jego książkach nadal ktoś znajduje radość i komfort.