Ta powieść mimo tego, że ciągle przyciągała mój wzrok czekała na swoją kolej dość długo. Niestety, kilka sytuacji skutecznie odsuwały w czasie możliwość jej lektury. Najpierw egzaminy: zawodowy, matura, a potem jeszcze inne rzeczy. Ostatnio jednak miałam taki czas, kiedy potrzebowałam trochę zwolnić, a także miałam ochotę na powieść dość smutną lub poważną. Mój wybór padł w końcu na Królową cukru i... Ach, co to była za powieść!
Charley jest Afroamerykanką, wdową oraz matką cudownej, choć trochę zbuntowanej Micah. Nieoczekiwanie dowiaduje się, iż otrzymała w spadku po ojcu plantację trzciny cukrowej. Z dnia na dzień postanawia rzucić wszystko i przenieść się w upalne, wiejskie rejony Luizjany. Tam czeka na nią babcia, ciotki i wujkowie, a także brat, z którym Charley nie miała kontaktu od dawna. W momencie, gdy jest zdeterminowana do rozpoczęcia pracy na farmie, dowiaduje się, że nie jest to praca przeznaczona dla kobiety, a zwłaszcza czarnoskórej. Lato przed pierwszymi zbiorami będą dla Charley prawdziwym wyzwaniem: nie dość, że będzie zmuszona do mierzenia się z niesprawiedliwością płciową i rasową, to jeszcze w domu czeka ją sporo wyzwań. Mało tego, jej zamknięte serce również nie pozwoli o sobie zapomnieć...
Po tej książce spodziewałam się czegoś, co całkowicie mnie pochłonie i co sprawi, że nie będę mogła zapomnieć o tej historii. Czy to się udało?
Główna bohaterka, Charley, wzbudziła we mnie same ciepłe uczucia. Jest kobietą szczerą, przyjazną, tak po ludzku dobrą. Zaimponowała mi swoim uporem w dążeniu do wyznaczonego celu i tym, że mimo licznych przeszkód nie poddała się i nadal starała się przywrócić farmę do życia. Ta bohaterka jest zdecydowanie godna naśladowania. Oprócz tego Charley wzbudziła we mnie również współczucie, ponieważ w pewnym momencie uwzięło się na nią kilka osób i to całkowicie niezasłużenie.
Chciałabym wspomnieć również o bohaterze, który był raczej postacią drugoplanową, jednak również odgrywał w historii dość istotną rolę. Ralph Angel to starszy brat Charley. Jest on mężczyzną, który nie do końca potrafi znaleźć swoje miejsce w świecie i choć wychowuje synka, to sam jest nadal dużym dzieckiem. Na początku od razu stwierdziłam, że go nie lubię. Po prostu denerwowała mnie jego pewność siebie oraz przekonanie, że wszystko mu się należy, choć raczej nie należało mu się nic. Dopiero gdzieś w połowie książki doszłam do wniosku, że w zasadzie powinnam czuć litość w stosunku do tej postaci, a nie złość. Bo choć Ralph Angel nie jest zbyt pozytywnym bohaterem, to przy odrobinie pomocy mógłby się zmienić.
Sama fabuła opiera się głównie na zmaganiach głównej bohaterki z plantacją trzciny oraz licznymi przeszkodami z nią związanymi. Dla niektórych mogłoby się to wydać dość nudne, no bo co fajnego może być w jakimś tam uprawianiu trzciny? No, muszę napisać, że dużo. Bardzo podobało mi się to, jak autorka wprowadziła mnie jako czytelnika, w tę historię.
Umiejętność opisywania miejsca akcji oraz rozległego krajobrazu, a nawet najzwyklejszych warunków pogodowych przez Natalie Baszile jest na bardzo wysokim poziomie. Podczas lektury sama czułam się tak, jakbym przebywała z bohaterami w upalnej Luizjanie i zwiedzała farmę. Muszę przyznać, że dla mnie było to wręcz magiczne doświadczenie. Obrazowość, z jaką autorka przedstawiła całą akcję, wciąż wywołuje ogromny uśmiech na moich ustach.
No cóż, chyba nie trzeba się zastanawiać czy powieść Królowa cukru przypadła mi do gustu. Jestem oczarowana tą powieścią, a szczególnie tym, jak opowiada ona o walce z przeciwnościami losu, o więziach rodzinnych, które czasem są toksyczne, ale z miłości nie dopuszczamy do siebie takiej możliwości, oraz o tym, jak wiara – w swoje siły, w Boga, w dobrą przyszłość — potrafi zdziałać cuda.
Jeśli poszukujecie powieści, która zawładnie waszym sercem, skłoni do zwolnienia tempa i zastanowienia się nad pewnymi aspektami, to Królowa cukru jak najbardziej będzie dla Was odpowiednia.