Książka warta przeczytania tylko ze względu na pola trzciny cukrowej, których nigdy nie widziałam. Opisy krajobrazów, technik i maszyn rolniczych, upału, morderczej pracy. Dla mnie to było ciekawe, nie tak wyobrażałam sobie miejsce dające początek cukrowi trzcinowemu, którego czasem używam.
Fabuła - schematyczna, nic specjalnego. Opowieść o młodej pańci z miasta, która odziedziczyła plantację trzciny, przyjmuje spadek, przenosi się na wieś i przechodząc zadziwiająco szybki kurs praktyczny zostaje cukrowym farmerem. Jest też miłość, a jakże, przewidywalna i schematyczna, jak z telenoweli, kłopoty z dorastającą córką, ale nie jakieś specjalne oraz rodzinne waśnie, jak to w rodzinie.
Właścicielami plantacji w Luizjanie są głównie mężczyźni, a nasza spadkobierczyni to kobieta i to w dodatku czarnoskóra ( na południu Stanów). Więc nie może zabraknąć rasizmu i seksizmu. Nie na pierwszym planie, ale jako naturalnych przeszkód, które Królowa Cukru musi pokonać, jak złą pogodę, psujące się maszyny, czy robale na plantacji.
Powieść czyta się szybko i w miarę przyjemnie, ale bez emocji. Ot, kolejna przeciętna książka.