Normalnie po książkę z taką okładką nawet bym nie sięgnął (na obrazku męski, przystojny facet w markowych ciuchach, z artystycznie ułożonymi włosami i równo przystrzyżoną brodą – typowy polski bezdomny – namiętnie całujący elegancką kobietę w wieku około 28 lat), ale tym razem stało się jednak inaczej – romans napisany przez mężczyznę, z akcją w Polsce, wydał mi się pomysłem na tyle intrygującym, że postanowiłem dać szansę powieści.
Jantar to wiocha w województwie pomorskim, na pograniczu Mierzei Wiślanej i Żuław Wiślanych, z przystanią morską dla rybaków. Anna posiada w Jantarze skromny domek letniskowy, który odziedziczyła po ojcu, profesorze. Miało to być urokliwe miejsce na rodzinne wyjazdy, ale… nie wyszło. Męża, emocjonalnego przemocowca, dupka i palanta właśnie się pozbywa (pozew złożony), teraz przyszedł czas na uporządkowanie reszty spraw, w tym sprzedaż niepotrzebnego już nikomu domku w Jantarze.
Kiedy Anna przyjeżdża do Jantaru, zrobić zdjęcia przed wystawieniem nieruchomości na sprzedaż, zastaje w swoim domu bezdomnego, włamywacza, i typowy w takich przypadkach bałagan: puszki, butelki, pety. Anna terroryzuje intruza wrzaskiem i Adam, bezdomny, odchodzi. Wtedy ona, zamiast zadzwonić po policję, zbiera drobiazgi, których włamywacz zapomniał albo wystraszony nie zdążył zabrać, latarkę, scyzoryk itp. i… w ulewnym deszczu jedzie go szukać. Oczywiście szybko znajduje i zaprasza na obiad.
W restauracji okazuje się, że Adam potrafi w potrawie odróżnić pstrąga dzikiego od hodowlanego i świetnie wie, jaki rodzaj fasoli używa się do crema de frijol, więc Anna proponuje mu robotę – ma opiekować się domkiem, wykonywać drobne naprawy, posprzątać chlew, który po sobie zostawił, a w zamian będzie tam mógł mieszkać do wiosny. Adam w pierwszej chwili się zgadza, ale po kilku dniach dochodzi do wniosku, że to chyba nienajlepszy pomysł, zostawia niesprzątnięty nadal domek, zabiera swój wózek bezdomnego i odchodzi. Żeby po kilku godzinach wrócić.
Adam zbiera chrust, suszy grzyby, porządkuje dom, czyta książki; Anna wpada do niego dość często z niezbyt jasnych powodów. Może rozmowy z tym dziwnym człowiekiem stanowią odskocznię od jej życia z prawie byłym mężem, w jego willi i jego firmie.
Akcja nabiera tempa, gdy do Jantaru przyjeżdża Eryk Turski sprawdzić, po co jego żona, jeszcze żona, co trochę tam jeździ. I znajduje Adama.
„– Co się gapisz? Alberta ci zamknęli, brudasie? Od samego spojrzenia na ciebie można dostać HIV-a albo żółtaczkę.
/…/
– Masz jeszcze szansę wszystko naprawić. Zacznij być wreszcie przykładną żoną i matką. I wycofaj ten cholerny pozew. – Eryk chwycił Annę za ramię, ściskając boleśnie”*.
Wobec takiego dictum Adam rzuca się na Eryka, panowie biją się, Adam grozi Erykowi ostrym, niebezpiecznym narzędziem.
Trochę później Adam ratuje Annę przed huraganem Sybilla, później przed bandytami, nasłanymi przez Eryka… i tak, krok za krokiem relacje się zacieśniają. Kiedy jeszcze źle rozpoczęte, ale z czasem coraz przyjaźniejsze kontakty układają się między Adamem, a synem Anny, Filipem, można już (w połowie książki) być pewnym, jak się to wszystko skończy.
Zastanawiam się nad oceną tej książki. Na pewno nie jest to powieść uniwersalna. Dla wielu, choć może nie wszystkich, mężczyzn oraz dla czytelników, którzy sięgają tylko po pozycje ambitne, jest to książka bezwartościowa, bo naiwna, naciągana… – prawdopodobnie kobieta napisałaby to lepiej, bardziej przekonująco. Dla pań przyzwyczajonych do czytania „arlekinów”, których poziom tychże zupełnie satysfakcjonuje, może być powieść Betchera miłą rozrywką. W wersji dla dorosłych jest to po prostu bajka o królewnie i żebraku, który – po spełnieniu pewnych warunków – zmieniał się w królewicza.
---
* Tomasz Betcher, „Tam gdzie jesteś”, 2019, s. 101.