Kurczę, aż ciężko mi uwierzyć, że to już koniec. Po tylu latach oficjalnie „Szklany tron” doczekał się swojego zakończenia. Nawet nie wiecie, jak zarazem się cieszę i smucę. Dopadają mnie skrajne emocje, gdyż jestem bardzo związana z tą serię, nawet pomimo tego, że nie raz i nie dwa miałam ochotę nią rzucić.
Nie żałuję, że dobrnęłam do końca, gdyż dzięki temu mogłam poznać wspaniałych bohaterów powieści i równie niesamowity świat, który zafascynował mnie od samego początku. Mogłabym tutaj wymieniać i wymieniać wszystkich po kolei, opisywać ich dogłębnie, ale wyszłoby tego wszystkiego zdecydowanie za dużo.
Tutaj muszę przyznać, że moja sympatia do Lorcana i Doriana (za tego drugiego trzymałam kciuki) wzrosła. Tak jak wcześniej oboje mnie irytowali i często denerwowali, tak tutaj pokochałam ich z całego serca. Częściowo podoba mi się zmiana Lorcana i propsuję za nią. Chaola polubiłam zdecydowanie po kontynuacji piątego tomu. W tej części bohaterowie niepodważalnie się rozwinęli i dorośli do pewnych aspektów.
Martwiłam się tym, jaka powróci Aelin, czy będzie równie silna, co przedtem, czy się nie złamie i nie ulegnie ostatecznie Maeve? Takie pytania często przewijały mi się po głowie. Kibicowałam Rowanowi, aby jak najszybciej ją odnalazł. Trzymałam za nich kciuki i ostatecznie jestem zadowolona z efektu, jaki wyszedł. Cieszę się, że ta dwójka natknęła się na siebie. Jedynie, co nie do końca mi się spodobało to motyw 'przeznaczenia', ale już przymknęłam na to oko.
Tak naprawdę mogłabym się przyczepić do wielu rzeczy, które ostatecznie nie wyszły pani Maas najlepiej, ale jestem jej w stanie to poniekąd wybaczyć. Boli mnie natomiast to, że tutaj nasz cringe masowo wzrósł. Momentami przewracałam oczami i miałam ochotę przekartkować niektóre fragmenty.
Powrócę jeszcze na moment do postaci i koniecznie muszę wspomnieć o niesamowitym Fenrysie, który niepodważalnie jest jednym z moich ulubionych postaci, pomimo tego, że wcale go dużo nie było, natomiast podbił on już na początku piątego tomu moje serce. Uwielbiam jego charakter, humor i sposób bycia. Rzekłabym, że jest on promyczkiem w mroku.
W „Królestwie Popiołów” moje zainteresowanie wiedźmami i Manon masowo wzrosło. Z zapartym tchem czytałam o nich i z każdą kolejną stroną wyczekiwałam ich powrotu. Ich wątek został doskonale przeprowadzony i to Maas się zdecydowanie udało! Dlatego w trakcie końcówki i ostatecznej bitwy z moich oczu pociekły łzy i przed parę chwil lały się one strumieniami.
Podoba mi się sposób przeprowadzania wydarzeń, te wszystkie tajemnice i intrygi, bardzo lubię takie klimaty i zawsze o nich z chęcią czytam. Wydawać by się nam mogło, że niektóre z pozoru niewinne teksty i podteksty nie mają znaczenia, a jednak moi drodzy mają i to ogromne. Z pisarstwem pani Maas już się od paru lat znamy, ale i tak kobieta potrafi zaskoczyć.
„Szklany tron” to naprawdę spora i dobra fantastyczna seria, którą warto przeczytać i się z nią zapoznać. Nie żałuję, że odłożyłam na parę lat trony, bo gdy do nich powróciłam, to zrobiłam to z pełną parą. Zakochałam się w tej serii i myślę, że napewno do niektórych części z pewnością powrócę. Jak na razie będę musiała odetchnąć i nie pozostaje mi nic innego, jak wyczekiwać nowej książki Maas!
DLA TYCH, CO NIE CZYTALI DWORÓW, UWAGA SPOJLER!
Taki dodatek: Ci, co czytali Dwory, pewnie zauważyli powiązanie do nich, w jednym fragmencie, w którym to Aelin widzi mężczyznę Fae ze skrzydłami stojącego obok kobiety w zaawansowanej ciąży, zauważyliście prawda ;) W tamtym monecie się uśmiechnęłam, bo przypomniała mi się cała seria Dworów i ów fragment, gdzie wiemy, że Feyra z Rhysandem, jednak kiedyś tam będzie miała dziecko.